piątek, 5 września 2014

Chapter 10

Tej nocy nie mogłam zmróżyć oka. Cały czas przez mój umysł przelatywały te same hasła: Hunter,  bal i Ceremonia Doboru. Wyobrażałam sobie wiele scenariuszy dotyczących każdej z tych rzeczy i tej osoby. Myślałam o moim małym braciszku,  którego będę musiała opuścić i pierwszy raz od dawna pozwoliłam łzom popłynąć, a te płynęły, płynęły i zdawały się nie mieć końca.
W końcu wstała z łóżka i usiadłam na parapecie. Było to miejsce, gdzie zawsze się uspokajałam, bo lubiłam wpatrywać się w ulicę nocą. Światła były nieco przygaszone niż zwykle, w godzinach tzw. ‘dnia’. Nikogo nie było, ale wcale mnie to nie dziwiło, bo obowiązywała godzina policyjna dla niepełnoletnich. A nikt z dorosłych też nie był chętny do szwędania się po ulicach w godzinach, w których powinien zbierać siły na kolejny ‘dzień’ pracy.
W pewnym momencie zauważyłam, że za drzewem coś się poruszyło. Niespokojnie wstałam z parapety i oddaliłam się tak, aby mnie nie było widać. Wtedy, możliwe, że mi się wydawało, zobaczyłam w cieniu ludzką postać. Miejsce, w której stała nie było dość oświetlone, ale mogłam poznać nawet z okna, że był to mężczyzna. Serce mi zaczęło bić, bo nie wiedziałam czego się spodziewać. Przez cały czas, gdy siedziałam na parapecie byłam widoczna jak na dłoni! Więc nie mam pojęcia jka długo mi się przyglądał i, co najważniejsze, dlaczego. Czy przypadkowo mnie zauważył, czy miał w tym jakiś cel. Gdy chwile później znów podeszłam do okna, sylwetka zniknęła i już więcej się nie pojawiła. Około 3 nad ranem byłam już tak zmęczona,  że nawet nie wiem kiedy, ale zasnęłam.
Dzień w Randze niewiele różnił się od poprzednich, choć wydawał sie nadzwyczaj ponury. Hunter nawet na mnie nie zwracał uwagi, a przez to byłam jeszcze bardziej wytrącona z równowagi. Cały czas wszystko wypadało mi z rąk tak, że najbliżsi współpracownicy spoglądali na mnie współczującym bądź zdziwionym wzrokiem. Nawet nie miałam ochoty pójść na lunch, wiec gdy wszyscy wyszli i biuro było puste, dyskretnie wymknęłam się do łazienki.
Pochyliłam się przed umywalką i przemyłam twarz. Nie miełam ochoty spoglądać w lustro, bo wiedziałam co tam zobaczę. Blada twarz, jakby trupa.
- Const?  - Usłyszałam przed drzwiami znajomy głos, ale mimo wszystko chciałam być jak najciszej.
- Wiem, że tam jesteś. Wpuść mnie, proszę. - Poddałam się i opieszale podeszłam do drzwi, ale gdy osoba za drzwiami znowu nachalnie pukała,  przekręciłam zamek.
- Dlaczego nie poszłaś na lunch. Vee wszędzie cię szuka. - Hunter bez skrępowania wszedł do łazienki i zamknął za sobą drzwi. Nie wiedziałam gdzie podziać oczy, bo z jednej strony było mi wstyd za wczorajsze zachowanie, a z drugiej byłam zmęczona i bardzo senna, że aż oczy mi się zamykały.
- Nie byłam głodna.
- Twój wygląd mówi co innego. Jesteś strasznie blada. - Hunter zrobił dwa kroki a moją stronę i zrobił by więcej, ale wyraźnie się zawahał i pozostał w miejscu, w którym stał.
- Chodź, zjesz coś zanim zamknął.
- Hunter dzięki, ale nie trzeba. - Gdy to powiedziałam, zakręciło mi się w głowie tak, że widziałam wokół tylko ciemność. Chwilę potem, a przynajmniej tak mi się zdawało, że chwilę, leżałam na podłodze, a Hunter mnie podtrzymywał.  Miałam tak ciężkie powieki, że musiałam użyć masę siły wewnętrznej i skupić się, by utrzymać je otwarte.
- Const,  co się do cholery dzieje?! - Wkurzona Vee stała nad Hunterem i grzmiała. Ja jednak nic nie odpowiedziałam i tylko utkwiłam wzrok w podłodze. - Const?! - Vee krzyknęła, nie widząc żadnej reakcji z mojej strony na zadane przez nią pytanie.
- Ciszej! - Warknął Hunter, przez co wzdrygnęłyśmy się obie. - Nie widzisz, że ona jest wykończona? - Vee tylko z frustracją przewróciła oczami. Widziałam, że była zdenerwowana. Musiałam ją jakoś uspokoić.
- Vee nic mi nie jest. Chwilowy spadek cukru. - Próbowałam się podnieść, ale Hunter mi nie pozwolił, bo nadal trzymał mnie w żelaznym uścisku.
- Nigdzie się nie ruszysz. - Szepnął mi do ucha Hunter,  jakby bojąc się, że każde głośniejsze słowo będzie miało wpływ na moje zdrowie. - Vee,  dzwoniłaś do Punktu Medycznego?
- Tak, zaraz ktoś ma się zjawić.
- Co? Ale przecież to zbędne...! - Ale moje protesty na nic się zdały, bo kilka chwil później byłam już w Kołowcu i jechałam w kierunku Punktu Medycznego.
I tak teraz siedziałam na łóżku, czekając aż przyjdzie do mnie lekarz i, mam nadzieję, powie, że spokojnie mogę wrócić do domu. Podobno moi rodzice zostali powiadomieni, że tu jestem, ale jak dotąd żadne się tu nie zjawiło, ale jakoś niespecjalnie mnie to dziwiło. Postanowiłam się zdrzemnąć.
- Const? – Nie dane mi było długo nacieszyć się snem.
- Tak? – Przetarłam oczy, bo miałam zamazany obraz przez lekkie zamroczenie senne. – Peter? – Nie byłam pewna, czy dobrze widzę. Może mi coś podali? Nigdy nie wiadomo jakie specyfiki tu testują, a ja nie miałam zamiaru być ich królikiem doświadczalnym, dlatego od zawsze unikałam tego miejsca.
- Jak się czujesz? Najpierw zaświecił mi latareczką w jedno oko, a potem w drugie. I znowu miałam zamroczony obraz.
- Wszystko dobrze. Czuję się jak bogini. – Chwiałam to udowodnić wstając, ale mi nie pozwolił.
- Siedź spokojnie. – Myślał, że to mnie uspokoi? Marne ma to szanse, ale warto spróbować. Potem na jego ustach pojawił się uśmiech i cala maska powagi zniknęła. – Sprawdzę jeszcze kilka rzeczy i zostawię Cię w spokoju.
Nie bałam się o niesłowność Petera, więc zgodnie z tym co mówił, po kilku minutach znów byłam sama w pokoju. Zastanawiałam się, która może być godzina, ale nigdzie nie było śladu zegarka, więc dalej byłam nieświadoma czasu  ile już tutaj spędziłam. Peter najwyraźniej zapomniał wspomnieć, jak długo jeszcze tu będę leżeć, ale z pewnością zaraz mnie wypuszczą. Muszą.
Nudziłam się strasznie i bawiłam się welflonem, ale w pewnym momencie strasznie się ukułam dodatkowo, że pociekła strużka krwi. Nie wróżyło to nic dobrego, więc przerzuciłam się na podnoszenie i obniżanie łóżka. Interesujące zajęci, naprawdę, ale gdyby ktoś tu teraz wszedł zganiłby mnie jak 10 letnie dziecko.
- Const, co ty robisz? – Wywołałam wilka z lasu. W przejściu stała Vee, a obok niej Hunter i najwyraźniej z rozbawieniem mi się przyglądali.
- Próbuję poznać mechanizm działania tego niezwykłego wynalazku. – Wyszczerzyłam zęby w uśmiechu. – Co tu robicie?
- Wybacz, że wcześniej nie mogliśmy przyjść. – Zaczęła Vee.
- Ale lekarz dopiero nam pozwolił. – I dokończył Hunter.
- Nie ma sprawy, ale wyjaśnił wam, kiedy będę mogła opuścić to miejsce? Bo Peter najwyraźniej zapomniał o tym wspomnieć.
- Zapewne dzisiaj. Nie przejmuj się, a my potowarzyszymy ci przez jakiś czas. Hunter, przyniesiesz Const coś do picia?
- Naprawdę, nie… -  Nie dane mi było dokończyć, bo Vee jednym ruchem ręki mnie uciszyła, M. skinął głową i wyszedł.
- Co to było? – Zwróciłam się do przyjaciółki, gdy miałam pewność, że Huntera nie ma w pobliżu.
- Co jest między wami? – Zamarłam. Vee nigdy nie bawiła się w owijanie w bawełnę.
- Nie wiem o co ci chodzi.
- Const, daj spokój! Znalazł Cię w łazience, a potem gdy zemdlałaś własnoręcznie zniósł cię na dół, gdy ratownicy nie mieli noszy!
- O Boże. – Schowałam twarz w dłoniach. Musiało być niezłe widowisko. – Dużo osób to widziało?
- No tak spokojnie licząc to całe piętro się zbiegło. Ale na poważnie, to wszyscy myślą jaki to on odważny i miły, że pomógł dziewicy w potrzebie.
- Vee! – A ona jak zwykle żartowała.
- Spokojnie Const. – Vee podniosła ręce w poddańczym geście i mnie przytuliła. – Może wszyscy są ślepi i niedoinformowani, ale ja wiem, że tu zadziałało coś więcej, niż zwykła pomoc. – Ostatnie zdanie powiedziała szeptem, jakby obawiając się, że ktoś może nas podsłuchać. Nie wiedziałam do końca co odpowiedzieć, ale z opresji wybawił mnie Hunter, bo właśnie wniósł trzy kubki kawy.
- Ja nie piję, sorki. – Pierwsza odezwała się Vee, bo była zdecydowaną przeciwniczką picia kawy. Uważała, że to dla słabeuszy i tchórzy. Nie żeby coś kogoś obrazić.
- Serio? – Uśmiech na twarzy Huntera wyrażał niedowierzanie, ale tylko wzruszył ramionami i podał mi kubek, który miał szybko postawić mnie na nogi. Vee zajęła się sokiem marchewkowym, a Hunter korzystając z okazji puścił mi oczko. Zabawnie to wyglądało, ale trochę podniosło mnie na duchu.
- Jak się miewa moja pacjętka? – Zapytał od progu lekarz. Zaraz za nim pojawił się Pater.
- Bardzo dobrze, Az nie mogę się doczekać, aż stąd wyjdę. – Przywołałam na usta uśmiech i posłałam go w stronę doktora. – Jestem pełna sił!
- Pozytywne nastawienie to podstawa! – Podszedł do łóżka i sprawdził coś na karcie. Peter szepnął mu coś, czego niestety nie dosłyszałam, ale lekarz tylko kiwnął głową. Potem odezwał się do mnie.
-  Jesteś przemęczona. Zdajesz sobie sprawę, że to nie za dobrze wpływa na twój organizm? – Kiwnęłam na znak, że rozumiem i spuściłam wzrok. Lekarz kontynuował. – Zaufam Ci i pozwolę ci opuścić Naczelny Punkt Medyczny, ale pod warunkiem, że w najbliższych dniach będziesz się oszczędzać i nie będziesz robić nic, co mogłoby negatywnie wpłynąć na twoje zdrowie.
- Obiecuję! – Wyrwało mi się od razu.
- Spokojnie panie doktorze, my tego dopilnujemy. – Prawdopodobnie Vee miała na myśli siebie i Petera, który szybko jej zawtórował, ale kątem oka spostrzegłam, że Hunter też kiwnął głową i spojrzał na mnie. Nie miałam pojęcia jak miał zamiar w tym uczestniczyć.
- Skoro tak, możesz już opuścić to miejsce. – Tak bardzo się ucieszyłam, a Vee mnie przytuliła. – Ale zgłoś się do mnie za 3 dni, abym na własne oczy się dowiedział, że wszystko z tobą dobrze. Zgadzasz się?
- Panie doktorze, my już ją tutaj przyprowadzimy! – Usłyszałam radosny głos Vee.
Jakieś 15 minut później stałam na korytarzu gotowa do wyjścia. Poinformowano mnie, że moja mam już tu jest, więc jest komu mnie odebrać. Nawet nie wiem kiedy, ale Hunter gdzieś zniknął, a Peter wrócił do swoich obowiązków. W przeciwieństwie do mnie i Vee, on był na służbie. Moja mam miała do dyspozycji Kołowiec, więc dzięki Bogu nie musiałam dzisiaj iść na Kolej i siedzieć w tym tłumie. Moja mama bardzo rzadko wykorzystywała ten pojazd, bo uważała, że nie należy wykorzystywać tego, co nie jest konieczne, a skoro przyjechała tu nim, to znaczyło, że chyba naprawdę się mną przejęła.
Gdy wyszłyśmy z NPM (przyp. red. Naczelny Punkt Medyczny), godzina była późna, już prawie policyjna, więc mama zdecydowała, że odwiezie Vee pod jej dom, a potem pojedziemy do siebie. Przez całą drogę nie odzywałyśmy się z Vee, ale czułam, że ma jeszcze do mnie kilka pytań, najprawdopodobniej związanych z Hunterem. Ta cisza była krępująca, ale  obie zgadzałyśmy się z tym, że nie należy podejmować tego tematu przy mojej mamie.
Gdy byłyśmy na miejscy, pożegnałam się z Vee, a ona spokojnie opuściła Kołowiec, ale zanim wyszła posłała mi spojrzenie, które mówiło, że pogadamy jutro. Cóż, nie byłam zaskoczona. Gdy jechałyśmy z mamą do domu między nami nadal panowała niezręczna cisza, ale chyba tylko ja to tak odczuwałam, bo ona nie dawała po sobie niczego poznać. Nawet na mnie nie spojrzała, bo pochłaniały ją jedynie jakieś dokumenty. Widać, że nie była zainteresowana rozmową, więc nie miałam zamiaru jej zmuszać zwłaszcza, że również się do tego nie paliłam.
Od razu po wejściu do domu zdjęłam buty i udałam się na górę do siebie. Byłam zmęczona, więc nie miałam wątpliwości, że szybko uda mi się zasnąć. Resztką sił nacisnęłam klamkę i wtoczyłam się do pokoju. Z pewnością od razu padłabym na łóżko nie zważając na nic, ale siedział na nim Nate.
- Nareszcie!
- Młody, co ty tutaj robisz? – Jednak nic mnie nie powstrzymało od padnięcia na łóżko. Jedynie przesunęłam się odrobinę w lewo, by nie przydusić Nate, ale tak naprawdę nic wielkiego nic by się nie stało.
- Czekałem na ciebie! – Otworzyłam jedno oko, by na niego spojrzeć. Siedział teraz z założonymi rękami demonstrując mi swoją złość.
- Nate, przepraszam cię strasznie, ale padam z nóg i chce mi się spać. – Próbowałam delikatnie mu zasugerować, że nie mam sił na rozmowę, ale on się nie poddawał i nadal patrzył na mnie swoim przenikliwym wzrokiem. Znów otworzyłam oko, a że Nate nie ruszył się ani  milimetr z westchnieniem podniosłam się.
- Czemu wróciłaś dopiero z mamą? Nigdy nie zostawałaś w pracy do aż tak późna.
- Byłam W NPM. – Westchnęłam i błagalnie na niego spojrzałam. – Zasłabłam w Randze i zawieźli mnie na badania, ale nic mi nie jest. Musze po prostu więcej spać, ot co!
- Powiedzmy, że ci wierzę. – Nate się wyraźnie rozluźnił, a ja znalazłam gdzieś jeszcze jakieś resztki sił.
-Powiedzmy? – Zamachnęłam się na niego i zaczęłam go łaskotać. Śmialiśmy się aż rozbolał mnie brzuch.
- Pokój! – Po jakiejś chwili Nate poinformował, że się poddaje. Szczerze mówić, ja też miałam dość na dziś łaskotek, tym bardziej, że mi też się odrobinę oberwało.
- Idę do siebie, a ty idź spać. I tak zostało ci mało godzin, więc wykorzystaj je wszystkie! – Dostałam buziaka w czoło, a potem mój młodszy brat wymaszerował z mojego pokoju. Poszłam wziąć prysznic i gdy wróciłam od razu położyłam się. Nawet nie wiem kiedy zasnęłam.
Obudziło mnie stukanie. Najprawdopodobniej w okno. Opieszale przetarłam oczy i spojrzałam na zegarek, który wskazywał 3 nad ranem. Mamrocząc nakryłam głowę poduszką i próbowałam znów zasnąć, ale wątpiłam, czy mi się uda. Byłam wyspana, więc prawdopodobnie niedługo bym się i tak obudziła. Drzemka w NPM i dotychczasowe 6 godzin snu w zupełności mi wystarczały. Mimo wszystko przytuliłam się do poduszki i zamknęłam oczy. Stuk. I znowu. Niechętnie wstałam z łóżka, założyłam szlafrok, bo bądź co bądź było chłodno i podeszłam do okna. Odsłoniłam firankę i się rozejrzałam. Pierwsze co rzuciło mi się od razu w oczy, to znajoma sylwetka, którą tu już wcześniej widziałam, ale tym razem już widziałam dokładnie do kogo należy.
- Co ty tutaj robisz?! – Otworzyłam okno i, najciszej i jednocześnie najgłośniej jak mogłam, krzyknęłam do osoby na dole.
- Nie mogłem spać i pomyślałem, że się przespaceruję i patrz, gdzie zaszedłem. – Z uśmiechem odpowiedział Hunter.

_______________________________________
Podobał się rozdział? ;)
Nie wiem jak będzie za tydzień, ale mogą się pojawić jakieś opóźnienia :< ale zobaczę, co da się zrobić.
Do przeczytania! ;)
PS. Zasada komentarzy andal obowiązuje.


piątek, 29 sierpnia 2014

Chapter 9

Od chwili, gdy wszystko się wydało minął już tydzień, a ja nadal zachowywałam się jak dziecko i unikałam Huntera na każdym kroku, czego on wydawał się nawet nie zauważać. Ale wiem, że to tylko pozory, bo dobrze wiedział, że to robiłam. Wszystkie sprawy związane z tegoroczną rekrutacją zakończyliśmy, więc oznaczało to, że nasza dotychczasowa współpraca również się zakończyła. A przynajmniej dopóki nie przydzielą nam czegoś nowego.
                Przerwa na lunch dobiegła końca, więc musiałam opuścić mój azyl w postaci towarzystwa Vee i Wrena, i wracać do siebie, gdzie jakieś 3 metry dalej przez cały dzień siedział Hunter. Znów na biurku czekał na mnie papierowy kwiatek. Była to już chyba taka mała tradycja, bo codziennie znajdywałam jeden na swoim biurku, więc Hunter chyba tak nie do końca mnie ignorował.
- Constance! – Zanim wyszłam ze stołówki usłyszałam za sobą głos. – Czekaj. – Obróciłam się i zobaczyłam biegnącego w moim kierunki Andrew, sekretarza Nadine Price. Zapowiada się ciekawie. – Zaradca Price prosiła bym Ci przekazał, że chciałaby byś po lunch’u do niej przyszła. I nie, nie wiem o co chodzi. – Nie wiem skąd, ale najwidoczniej domyślił się, że chciałam o to zapytać. Delikatnie uśmiechnęłam się, a on to odwzajemnił. Mimo, że widywałam go codziennie, to dopiero teraz zdołałam się mu przyjrzeć i pierwsze, co nasunęło mi się na myśl to to, że był przystojny. Wyższy ode mnie o głowę, brązowooki brunet. No i do tego był w moim wieku. Chyba trochę zbyt długo mu się przyglądałam, bo na ziemię sprowadził mnie hałas dobiegający z mojego stanowiska, a dokładniej z pobliskiego stanowiska Huntera. Najwyraźniej wypadł mu z rąk segregator.
                Jeszcze raz uśmiechnęłam się do Andrew i poszłam do Nadine. Przed wejściem lekko przygładziłam koszulę, by nie wyglądała na niechlujnie pogniecioną i zapukałam.
- Witaj Constance. – Przywitała mnie, ale ja jedynie skinęłam głową. Nie lubiłam bezsensownie odzywać się, gdy rozmawiałam z kimś wyższym rangą. – Pewnie zastanawiasz się, dlaczego znów musiałaś się tu fatygować. – Prawdopodobnie znów miałam jakieś zadanie do wykonania. Pozostało tylko pytanie, czy mam to wykonać sama, czy z pomocą Huntera.
- Zakładam, że za chwile rozwieje Pani wszystkie moje wątpliwości.
- Taki mam zamiar. – Czy mi się zdawało, czy na jej twarzy pojawił się uśmiech? I to gdy byłyśmy same, a z tego co słyszałam, to nigdy nie okazywała przychylności dla jakiegokolwiek urzędnika, a co dopiero praktykanta. – Jak wiesz, za 3 tygodnie będzie miał miejsce najważniejszy dzień w życiu każdego 17 latka w Aravadzie, a właściwie w całej Unicji. – Tak, jakby była potrzeba przypominania mi o tym. – Na wczorajszym spotkaniu Rady, przewodnicząca Komisarz Alexandra Grey zaproponowała, aby Rada zagłosowała nad pewnym pomysłem, który oczywiście został zatwierdzony. – Robiło się coraz ciekawiej.
- Zakładam, że zaraz zdradzi mi pani, jaki to był pomysł.
- Tak. Ponieważ będziesz musiała zrobić pewną rzecz, która jest z tym związana. Ale nie martw się, to nic trudnego, a właściwie coś banalnie prostego. Twoim zadaniem będzie wysłać zaproszenia.
- Co? – Chyba się przesłyszałam. Nigdy nie słyszałam, żeby ktokolwiek w Randze zajmował się wysyłaniem głupich zaproszeń. I właściwie zaproszeń na co?
- Constance. Komisarz zaproponowała, by wprowadzić małe wydarzenie, które będzie poprzedzać Ceremonię Doboru.
- Wydarzenie?
- Bal. – Odpowiedziała chyba tak spokojnie, jak to było możliwe. Jakby to było coś, co działo się cały czas. – To będzie bal dla wszystkich 17 latków w Aravadzie. A odbędzie się w przeddzień Ceremonii Doboru.
- Proszę mi wybaczyć, ale nie widzę w tym sensu. Bal to uroczystość dla obojga płci, czyli by się poznali. A co, jeśli dziewczyna pozna chłopaka, z którym połączy ją nić sympatii, a następnego dnia zostanie przyrzeczona innemu.
- Constance… jesteś jeszcze młoda, więc nie rozumiesz, że takie rzeczy nigdy się nie zdarzają. Zresztą jeśli się nawet zdarzy takie coś, to nie będzie to nic wielkiego i po maksimum tygodniu oboje zapomną o tym. – Raczej nie będą mieli wyboru, bo czuję, że ktoś by im pomógł zapomnieć. No bo raczej nie pozwoliliby, aby para głupiutkich nastolatków zrobiła jakiekolwiek zamieszanie.
- Zresztą Constance, czemu nie? To tylko jeden wieczór zabawy. Dlatego wszyscy się zgodzili.
- Jednogłośnie? – To było dość zadziwiające, bo o ile wiem z plotek, to nigdy żaden projekt nie przechodził jednogłośnie. Zawsze ktoś miał jakiś sprzeciw i w końcu decydowała większość. Pamiętam jak kiedyś chcieli głosować, aby dzieci jeszcze wcześniej posłać do szkoły wszyscy mówili, że to tylko formalność, wszyscy się zgadzają, a jak przyszło co do czego, to był rozłam i wybuchła wielka afera. W końcu i tak przegrali głosowanie.
- Nie, ale to nie ważne. – Pewnie, że nie ważne. Swoją drogą, ciekawe kto miał czelność sprzeciwić się Komisarz Alexandrze Grey? To pewnie pozostanie tajemnicą, bo nie wydaje mi się, by palili się by to wyjawić. – Więc wracając do Ciebie… Twoim zadaniem będzie, tak jak mówiłam, wyszukać wszystkich Obywateli przystępujących za trzy tygodnie do Ceremonii i wysłać im informację o balu oraz zaproszenie.
- Przepraszam, ale osobiście mam zaproszenia przygotować?
- Nie moja droga, wszystko Ci dostarczę w przeciągu 2 dni. Ale teraz się tym nie martw, bo najpierw musisz znaleźć wszystkie potrzebne dane. Na tym polega Twoje zadanie. – Tylko skinęłam głową i chciałam się stąd wynosić. – A i Constance…
- Tak?
- Zacznij sobie już szukać jakiejś sukni. – Powiedziała z  tłumionym uśmiechem. – I chyba nie muszę przypominać, abyś o tym nikomu na razie nie wspominała. Oficjalnie wszyscy się dowiedzą za tydzień.
                Dochodziła 16:30, więc większość urzędników już skończyła pracę i na piętrze zostało już niewiele osób. Skończyłam to, co miałam zrobić i miałam  wolne. Wystarczyło tylko poskładać dokumenty i można się zbierać. Na zewnątrz było o tej porze chłodno, więc narzuciłam na siebie sweter i wyszłam z biura. Na dole zamieniłam jeszcze kilka słów z Simonem, który przekazał mi najświeższe rangowe plotki. Podobno jeden z ochroniarzy został dziś ojcem i tak się ucieszył na tą wiadomość, że zaczął tańczyć z radości z informatorką z parteru. W momencie, gdy opowiadał o tym Simon wydawało się to śmieszne, bo prawda jest taka, że w Randze nie jest powszechne publiczne okazywania emocji. Wszyscy kryją się za maską powagi, nie pozwalając sobie nawet na przyjazny uśmiech na powitanie, czy pożegnanie.
                Idąc na kolej nie śpieszyłam się, bo miałam jakiś 15 minut, więc do dość dużo czasu. Idąc w centrum miasta, mogło się wydawać, że jest jasno, ale to tylko pozory. Gdyby w jednej chwili zgasły wszystkie światła, zrobiłoby się tak ciemno, że nie byłoby widać nawet własnej ręki. Wiem to z autopsji, bo kilka lat temu miała miejsce taka masowa awaria, a wtedy zapanował wielki chaos. Wtedy po raz pierwszy spędziłam z mamą tyle czasu. Nie było jeszcze Nate’a, więc byłam tylko ja. Opowiadała mi różne historie, np. jedna była o tym, że nie zawsze było ciemno, że kiedyś było coś takiego jak słońce, ale wybuchła epidemia jakiejś choroby i zebrano resztki ludności do szczelnie zamkniętych 5 miast Unicji, z czego nad każdym była szczelna elektryczna kopuła, która nie przepuszczała światła. Na początku ludziom się to nie podobało i bardzo brakowało im światła, ale po wielu latach zapomnieli o tym. Mieli tylko namiastkę światła w postaci elektryczności. Nigdy nie wierzyłam w to, myślałam, że to tylko bajeczka dla dzieci, bo w szkole nigdy nie uczono o czymś takim. Potem, jak byłam starsza, dopadły mnie wątpliwości i zaczęłam sobie to wszystko tłumaczyć tą historią. Ale nigdy nikomu nie mówiłam o niej, bo nawet mama nigdy więcej nie chciała do tego wracać. Mówiła, że to tylko bajka, którą na prędce wymyśliła, abym miała czym zając myśli i bym się nie bała. Wtedy też był pierwszy i jedyny raz, gdy podniosła na mnie głos. Od tej pory nigdy już nie wspominałam o tym nikomu, ale nadal czasem nad tym rozmyślam.
                Nawet nie zauważyłam, gdy stanęłam przed wystawą sklepu z sukniami. Może z tego co wiedziałam, w Unicji ubrania nie stały na wysokim poziomie, to mimo wszystko w Aravadzie były najlepsze. W końcu to była Stolica zjednoczonych 5 miast.
                Na wystawie były wywieszone 3 suknie, ale tylko jedna przyciągnęła moją uwagę. Była skromna, ale i odważna w pewnym sensie. Miała duże wycięcie na plecach, co praktycznie było brakiem materiału z tyłu. Od ramion aż do pasa było wcięcie. Sukienka sięgała kolan i miała  rękaw po łokcie. Przylegała do ciała, więc bardzo dobrze podkreślałaby sylwetkę dziewczyny, która ją by założyła. I najważniejsze było to, że była w moim ulubionym kolorze – niebieskim i do tego jeszcze się pięknie mieniła. Wiem, że to tylko brokatowa sztuczka, ale na mnie zrobiła wielkie wrażenie.
- Pięknie byś w niej wyglądała. – Poczułam ciepły oddech na swojej szyi i lekko wzdrygam się. Szybko odwracam się i o mało nie stukam się nosem o nos Huntera. Że też musiałam się tak zachwycić tą sukienką, że nawet nie usłyszałam jak podchodził.
- Cóż, pewnie nigdy się tego nie dowiemy. A teraz przepraszam, ale musze iść. – Próbowałam go wyminąć, ale on bezczelnie mi na to nie pozwolił.
- Mamy jeszcze czas, a poza tym mogę się z Tobą przejść. – Zaproponował, ale czułam, że nie powinnam przyjmować tej propozycji, bo nie wyjdzie z tego nic dobrego. Ale pozostawało pytanie, czy mam jakikolwiek wybór? Więc spasowałam i i poszłam obok niego.
- Ale ja na serio mówiłem, że ta sukienka by do Ciebie pasowała. Pomyśl tylko, jak ten niebieski kolor idealnie zgrałby się z tymi pięknymi włosami. – Mówiąc to, nawinął sobie delikatnie kosmyk na palec i dokładnie mu się przyglądał, jakby był to jakiś nowy gatunek zwierzaka. Po chwili spojrzał na mnie i puścił zbłąkany kosmyk, który od razu poprawiłam, wsadzając go za ucho.
- A więc... wracając do sukni. Zakladam, że skoro ją oglądasz, to powiedziano Ci o balu. - Nie byłam pewna, czy dobrze usłyszałam to co powiedział Hunter. Bal. Nie możliwe żeby wiedział. Ale skąd? - Po twojej minie widzę, że Cię zaskoczyłem.
- Ciszej! Skąd wiesz o balu? - Nie dałam mu dokończyć tego, co chciał powiedzieć. Wydawał się rozbawiony. 
- Const... zapominasz kim jest moja matka. - A tak. Wiec dowiedział się tego od matki, Komisarz Alexandry Gray. Czemu od razu na to nie wpadłam?- Fajny pomysł, nie sądzisz? Ten cały bal przed Ceremonią.  Właśnie patrzysz na jego pomysłodawcę. - Wyszczerzył zęby w dumnym uśmiechu, a ja stałam z otwartymi ustami. 
- Skąd Ci taki durny pomysł przyszedł do głowy?!  - Otrząsnęłam się i odzyskałam głos. - Jakbyśmy nie mieli wystarczająco stresu to jeszcze bal. 
- Ej. - Hunter chciał się bronić. - Właśnie pomyślałem że to dobry pomysł, ale się rozluźnić. Zabawa. Oj nie bądź taka sztywna Const. 
- Przecież, dla Was, Obrońców Ceremonia Doboru nic nie znaczy, więc po co wam zabawa? O ile mi wiadomo to wy się ciągle bawicie. - Hunter wzruszył jedynie ramionami na znak, że to nie jego wina. - Dla was to jedynie oficjalne potwierdzenie dorosłości, nie to co dla reszty, chwila poznania jak dalej potoczy się ich życie. Z kim je spędzą. Gdzie zamieszkują.
 - Const, spokojnie! Przepraszam. - Chyba faktycznie niepotrzebnie mówiłam mu o tym. Jego to przecież nie rusza, a ja tylko zdradzałam jak bardzo mnie to wszystko stresowało.
 - Hunter wybacz, ale chyba muszę już iść. Kolej już jest, a ja nie mogę się spóźnić. 
- Rozumiem. - Kiwnął głową na znak, by potwierdzić te słowa. – Const? Nie miałem nic złego na myśli, myślałem, że to będzie dobry pomysł.
- Hunter. – Podeszłam do niego na tyle blisko, że mogłam szeptać. – Wiem. – Zamilkłam na chwilę i przyglądałam się jego twarzy. – Może to faktycznie dobry pomysł. Przecież nie jestem przedstawicielem wszystkich 17latków, więc inni mogą myśleć inaczej niż ja. – Hunter, który dotychczas miał utkwiony wzrok we wszystkim, tylko nie we mnie nagle spojrzał na mnie.
- Ale nie obchodzi mnie, co pomyślą inni. Chciałem wiedzieć tylko to, jak ty to postrzegasz. – Serce mi zabiło, ale nie byłam pewna, czy uszy nie robią mi psikusa i się nie przestraszyłam. Wszystko szło w niebezpiecznym kierunku, ale czy tak naprawdę skrycie nie marzyłam o tym, gdy to wszystko zaczęłam? Nagle cała moja odwaga wyparowała.
- Musze iść. – Odwróciłam wzrok i odeszłam. Nawet się nie odwróciłam, ale potrzebowałam masy sił, by tego nie zrobić.
Wiedziałam, że uciekam i nie czułam się z tym dobrze. Chyba naskoczyłam na niego trochę albo mało do tego brakowało. Ceremonia Doboru zbliżała się wielkimi krokami, a ja nic na to nie mogłam poradzić. Bałam się, ale to chyba nic niezwykłego.

                     ____________________________________________

Uff... Rozdział jest? Jest! Pomysł na dalsze losy jest? Jest! Więc teraz tylko potrzeba, aby nie brakło weny na pisanie ich i aby był czas. 
Szczerze mówiąc jestem dumna z tego opowiadania.
Jaki wiecie, to ostatni post wakacyjny. Od 1 września idę do liceum, więc nie wiem jak to będzie. Będę się starać, aby dalej to trwało!  Ale od razu przepraszam za jakiekolwiek opóźnienia, jakie by się pojawiły. :(
Jak poprzednio, aby mówić o następnym rozdziale, chciałabym poznać opinię Waszą w 5 komentarzach. W piątek kolejny rozdział.(ten na pewno bez opóźnień, bo już jest napisany)
~~~
Właśnie! Jakie macie odczucia po tym rozdziale i tym, co się dotychczas wydarzyło? Czego się spodziewacie? ;)
Do przeczytania! :)

piątek, 22 sierpnia 2014

Chapter 8

Jeszcze nigdy nie miałam takiej sytuacji! W połowie trasy zepsuła się kolej, więc wszyscy musieli ją opuścić do czasu przyjazdu osób odpowiedzialnych za jej naprawę. Jednak to oznaczało, że resztę drogi do Rangi musiałam pokonać pieszo. A z kondycją u mnie nie za różowo, ale cóż, musiałam się sprężać, bo spóźnić się nie mogłam za żadne skarby. Jeszcze 8 minut i 1 km. Zdążę. Muszę.
            Mijałam ludzi, którzy w przeciwieństwie do mnie, nie śpieszyli się tak bardzo, bo szli najspokojniej, jak się dało trzymając w ręku kubek Latte, która miała za zadanie pobudzić ich tej doby.
            Do Rangi wpadłam jak burza, aż wszyscy na dole się za mną oglądali. A może to dlatego, że biegłam na boso? Bo to chyba niecodzienny widok, że ktoś w tak poważnej instytucji śmie zakłócać spokój biegając na bosaka, a w dodatku dysząc tak, że brzmiał jak słoń. Coś tu było nie tak, a jak to ludzie, którzy ciekawość mają uwarunkowaną genetycznie, to się przyglądali. Ja jednak nie miałam czasu by zwracać na to uwagę.
- Uuu, spokojnie księżniczko. – Powiedział do mnie Wren, na którego o mało nie wpadłam wybiegając z windy.
- Nie mam czasu na spokój! – Odparłam mijając go. Odwróciłam się jeszcze i posłałam mu najszerszy uśmiech, na jaki było mnie stać. Chciałam mu jakoś zrekompensować to szybkie ‘powitanie’ no i w końcu humor mi dopisywał, więc czemu miałam oszczędzać na uśmiechach, które nic nie kosztują? Przy swoim biurku znalazłam się 2 minuty przed czasem, a to oznaczało, że śmiało mogłam powiedzieć, że pobiłam swój rekord w bieganiu. Położyłam na biurku torebkę, której już nie dałam rady trzymać. Byłam trochę opadła z sił, ale z pewnością po kilku minutach naładuję akumulatory.
- Dzień dobry Constance. – Dopiero po chwili zorientowałam się, że M. już był przy swoim stanowisku. Nawet go nie zauważyłam, co było trochę dziwne, biorąc pod uwagę jak śledziłąm jego poczynania w ciągu kilku ostatnich dni.
- O, cześć. – Odpowiedziałam nadal mając na ustach szeroki uśmiech.
- Dlaczego… trzymasz buty w ręku? – Zapytał niepewnie przyglądając mi się, a ja dopiero teraz sobie przypomniałam, że nadal stałam boso.
- Długa historia… - Powiedziałam zmieszana lekko i od razu założyłam pantofle, a po chwili usiadłam na fotelu, który w tym momencie wydawał mi się najwygodniejszy na świecie. M. jeszcze przed moment przyglądał się mi, ale po chwili wrócił do swojego zajęcia. Wydawało mi się, czy lekko uśmiechnął się?
            Zdjęłam płaszcz, wzięłam terminarz, w którym zapisywałam sobie wszystkie pozycje do zrobienia i zaczęłam go przeglądać. Zadanie na dziś – przygotować się na jutrzejszy dzień, czyli drugi dzień odwiedzin w szkole. Super.
            Odłożyłam notes, a wtedy przez przypadek coś spadło z mojego biurka. Wychyliłam się i to podniosłam. Czy to był papierowy kwiatek?
- Uhuhu nie wiedziałam, że masz takie zdolności manualne. – Aż podskoczyłam.
- Vee! Mówiłam Ci tyle razy, nie skradaj się tak.
- Ja się przecież nie skradam. To Ty jesteś jakaś taka płochliwa, że tak łatwo Cię przestraszyć.
- Tak już mam. – Chciałam uciąć ten temat, który zawsze kończył się tak samo. – A kwiatka nie zrobiłam ja tylko go znalazłam na biurku. A właściwe pod, bo znalazłam dopiero jak mi spadł.
- Czyżbyś miała jakiegoś cichego wielbiciela?
- Vee, nie kpij. – Prędzej bym była skłonna uwierzyć, że to może Simon wieczorem sprzątał biuro i chciał mi poprawić humor i go zostawił. Albo przez przypadek,
a nie ze względu na mnie. Wszystko z nim było możliwe. – No ale co Cię tu sprowadza?
- A nic, szłam do Jerrego, bo mam do niego sprawę, a że jesteś po drodze to wpadłam. Nie cieszysz się?
- Oczywiście, że się cieszę. – Powiedziałam nadal bawiąc się kwiatkiem.
- Nie masz pojęcia, kto go zostawił?
- Nie. – Ale nadal próbowałam wymyśleć, kto to może być. Niestety – kandydatów brak.
- Niech zgadnę: A teraz cały dzień będziesz o tym myśleć?
- Jakbyś mnie nie znała. – Siliłam się na odrobinę ironicznego tonu, ale nie jestem pewna czy mi wyszło.
- Razem z Wrenem wychodzimy dziś na lunch poza Rangę. Przyłączysz się?
- Nie wiem, czy nie będę Wam wadzić. – Posłałam jej szeroki uśmiech, ale chyba jej nie było do śmiechu.
- Const! Znowu zaczynasz?
- Oj Vee, nie obrażaj się. Ja po prostu lubię Cię denerwować. A ten temat szczególnie się w tym sprawdza. A co do lunch’u to dziękuję, ale zostanę tutaj.
- Ale to był pomysł Wrena abyś z nami poszła. – Czyżby Vee chciała mnie przekonać właśnie tym? Miałam sporo do zrobienia jeszcze, więc nie chciałam opuszczać Rangi. A poza tym byłam pewna, że do końca dnia będę jeszcze odczuwać skutki dzisiejszego małego biegu.
- Skoro to był pomysł Wrena, czyli Ty mnie nie chcesz tam? Spoko, i tak miałam zostać.
- Const, oczywiście, że chcę. Co Ty się dzisiaj tak uczepiłaś Wrena?
- A tak jakoś, mam dobry humor.
- Właśnie widzę. Opowiesz mi o tym dziś wieczorem i nie ma zmiłuj się! A co do lunch’u to jeszcze się zastanów. I jak zmienisz zdanie to wiesz, gdzie nas szukać.
- Wiem wiem… - Vee poszła dalej. A ja? Sama już nie wiedziałam, czym mam się zająć. W końcu padło na zrobienie listy uczniów szkoły, którą miałam jutro odwiedzić. Nie było to zbyt wymagające zajęcie, ale i tak było do zrobienia konieczne.
            Bawienie się danymi w systemie zawsze sprawiało mi przyjemność. Po prostu lubiłam to robić. W końcu weszłam też na swój profil w Systemie. Było tak chyba dosłownie wszystko, zaczynając od koloru oczu, włosów kończąc na drzewie genealogicznym rozbudowanym 5 pokoleń wstecz. Widać nieźle musieli tego wszystkiego pilnować. Pewnie aby nie dobrać do siebie osób spokrewnionych. Gdy zaspokoiłam ciekawość, wróciłam do robienia listy. Szło oczywiście gładko
i bezproblemowo, ale do czasu…
- No bez żartów… - Mruknęłam do siebie. System chyba się na mnie uwziął i odmówił mi posłuszeństwa. Niechcący stuknęłam o biurko. – No nie!
- Coś nie tak? – Zaciekawił się M. Jeszcze tego brakuje, aby zobaczył, że jestem dziś taka nieudolna. A było tak miło. No może oprócz tego wypadku z koleją.
- System się chyba na mnie obraził, bo nie chce współpracować. – Wyjaśniłam z rezygnacją. M. natomiast wstał i podszedł. Stanął za mną i pochylił się nad urządzeniem obsługującym cały system. Był tak blisko mnie, a jednocześnie tak daleko. Szczerze mówiąc to gdybym chciała, to gdybym przesunęła się odrobinę w prawo to dotknęłabym jego policzka swoim. Const! O czym Ty myślisz, przestań! W myślach wylałam na siebie kubeł zimnej wody. Trzeba się jakoś uspokoić, ale chyba na moje dość szybko galopujące serce to to chyba nie pomoże. Wszystko przez ten wczorajszy upadek ze schodów i małe 'leżakowanie' na Hunterze. Tylko bez skojarzeń... ale przecież to ja tylko mam te skojarzenia. Kurcze.
            M. tymczasem zdołał już przedrzeć się przez zapory tego urządzenia i starał się naprawić jakiś błąd. Ani się obejrzałam, a wszystko było gotowe.
- Widzisz, nie taki diabeł straszny, jak go malują. – Hunter znalazł się niebezpiecznie blisko mojego ucha. A to, jak wiadomo, nie działa dobrze dla mojego serca, które i tak chyba przebiegło dzisiaj wystarczająco długi maraton. – A wracając do Twojego pytania… tak, lubię tajemnice. – Gdy wyszeptał to do mojego ucha, moje serce omal nie zrobiło salta. Omal, bo chyba zamiast tego stanęło.
- Ale ja… ja nie zadałam… Ci takiego pytania. – Odwróciłam głowę, patrząc teraz prosto w te dwa, głębokie oceany i siliłam się, aby mój głos nie drżał. I chyba mi się udało. Jednak mimo wszystko i ja mówiłam szeptem.
- Zadałaś… Nie pamiętasz? – Uśmiechną się zagadkowo, a ja w tym momencie sobie przypomniałam. On wie. Rozpadłam się na milion kawałków, aby sekundę później zebrać się w całość. Nie sądziłam, że ta chwila będzie tak wyglądać. Właściwie to nie sądziłam, że ta chwila w ogóle kiedykolwiek będzie miała miejsce. Ale czy aby na pewno? Czy może sobie tak tylko wmawiam, a tak naprawdę, gdzieś w sobie, miałam nadzieję, ze to się stanie? Sama już nie wiem.
- Ale skąd… - Próbowałam zapytać.
- Skąd? – Hunter znów się uśmiechnął. – Pamiętasz moment, gdy wczoraj na mnie leżałaś? – Czułam, że zawitał mój stary znajomy, rumieniec. Nic nie odpowiedziałam tylko starałam się odwrócić wzrok. Hunter natomiast nadal pochylał się za mną i szeptał mi do ucha, aby nikt więcej nie słyszał tej rozmowy. To miała być nasza i tylko nasza tajemnica. Jedynie kiwnęłam głową na znak, że pamiętam wczorajszą sytuację. – Więc poczułem wtedy Twoje perfumy… zapach, który skądś kojarzyłem…
A był to bardzo specyficzny zapach. Piękny, słodki, a zarazem bardzo rzadki. – Słuchałam chyba jak zahipnotyzowana. – A więc taki zapach czułem tylko raz. Pachniały tak Twoje liściki. – Znów kątem oka zobaczyłam jego uśmiech. Czyż się nie mylę?
- Ja…
- Nic nie mów. Na razie o tym nie rozmawiajmy. – Poczułam delikatne muśnięcie na policzku. Całus. A może tylko mi się wydawało? Sama już nie wiem. W każdym razie było to tak delikatne, jak muśnięcie motyla. Ledwo wyczuwalne, ale i tak znaczące. Potem Hunter szybko się wyprostował
i poszedł do siebie. Jedynie się jeszcze obrócił i na mnie spojrzał, ale ja na niego nie, bo byłam zbyt pochłonięta swoimi myślami.
            Do końca dnia nie mogłam się już skupić. Nawet szczególnie nie pamiętasz rzeczy, które robiłaś. To były mgliste wspomnienia, urywki. Po prostu nie zwracałam na nic uwagi. Robiłam wszystko automatycznie, więc mój mózg tego nie rejestrował, zwłaszcza, gdy miał ciekawszy temat, którym się zajmował.
            Gdy wybiła 16, również już automatycznie,  zebrałam się aby wyjść. Na M. nie starałam się nawet spojrzeć. Po prostu nie mogłam mimo iż myślałam o tym wszystkim. Szybko domyślił się, że to byłam ja. A może to właśnie moja wina? Może jakoś mu to ułatwiłam? Nie wiem już sama. Nie mogę uwierzyć, że to tylko przez ten zapach. Co prawda, zgodzę się z tym, że są wyjątkowe. Moja mama sama je robi. To jej takie hobby, że miesza różne zapachy i składniki i wychodzą czasami takie cuda. Sama też się zaczęłam tego uczyć, ale niestety nie mam takiego talentu do tego.
- Const… - Zatrzymał mnie głos Huntera. A jednak. Cofnęłam się i stanęłam przed nim błądząc wzrokiem wszędzie dookoła, tylko nie w miejscu, gdzie chyba powinnam.
- Tak?
- Mam nadzieję… że rozpatrzysz moją prośbę o opowiedzenie mi trochę o sobie. Pomyślałem…
- To nie jesteś zły?
- Za co? – Hunter chyba był lekko zbity z tropu.
- No wiesz… tylko nie myśl, że chciałam sobie pożartować z Ciebie. Bo to nie tak…
- Spokojnie, wierzę. – Hunter uśmiechną się, a mi znów zakołatało mocniej serce. – Więc wracając… - M. zrobił krok w moją stronę. – Że to było może krótkie, ale ciekawe. – I następny krok. – więc…
- Nie pamiętasz, że… - Odwróciłam wzrok.- o zasadach.
- Przedtem Ci nie przeszkadzały.
- No tak…
- No to niech teraz… to będzie nasza tajemnica. Chcę Cię poznać. Chcę poznać osobę, która zadała sobie trud i po prostu chciała mnie poznać. I osobę, którą powinienem pamiętać ze szkoły, ale jakimś cudem umknęłaś mi, a raczej nie powinnaś. - Lekko wzruszył ramionami. - Więc co w tym złego, że teraz ja chcę Cię poznać.
- Tak naprawdę nadal Cię nie poznałam. Nie znam Cię, jesteś mi obcy. – Sprostowałam.
- I nie kusi Cie ani troszeczkę aby poznać? I dokończyć to, co zaczęłaś?
- Co masz na myśli? – Zapytałam.
- Sam nie wiem. – Kolejne wzruszenie ramionami. – Ale przemyślmy to. Pomyśl, czy chcesz to przerwać, czy nie. Bo mi się to podoba. – Znów się uśmiechnął. – Miłego wieczoru. A i mam nadzieję, że kwiatek się spodobał.
            Uśmiechnęłam się i wyszłam. A gdy wróciłam do domu cały czas się zastanawiałam nad słowami M. Czy chciałam to skończyć? Nie. Czy było jakieś ryzyko? Zdecydowanie. Nadine Price jasno określiła zasady. Może nie powiedziała co spotka osoby, które złamią ten zakaz, ale na pewno nie będzie to nic przyjemnego. Ale czy było to warte ryzyka? Chyba tak.
- Const? – Do mojego pokoju wszedł Nate. – Mogę wejść?
- Pewnie. Jak tam minął Ci dzień? – Powiedział kładąc się obok mnie na łóżku.
- A… powiem, że trochę obfitujący w niespodzianki. – Powiedziałam i się w końcu uśmiechnęłam.
- Jesteś szczęśliwa.
- To pytanie?
- Nie. Ja to widzę. – Poczochrałam brata po włosach.
- Ty nie za dużo widzisz?
- Nie, wystarczająco. – Nate dał mi buziaka i szybko uciekł, nim zdołałam również mu dać całusa. –
A i na dole czeka na Ciebie Vee.

- Czemu nie mówiłeś od razu! Kompletnie zapomniałam. – I szybko zbiegłam na dół, a potem wybyłam z Vee na dwór. Zapowiadał się miły wieczór, bo chyba nic nie mogło zepsu ć dzisiejszego dnia.
                              ____________________________________________
Mam nadzieję, że jesteście zadowoleni z rozdziału. Wiem, że mistrzostwo to nie jest, ale chodzi i rozwój histori, prawda? ;) Jestem pod wrażeniem, że tak często jest odwiedzany mój blog i bardzo dziękuję. 
Miłego ostatniego (niestety :( ) tygodnia wakacji.
( Jak poprzedniu, ale z małą zmianą - aby mówić o następnym rozdziale, chciałabym poznać opinię Waszą w 5 komentarzach (mam nadzieję, ze tyle osób czyta to regularnie), a jak warunek zostanie spełniony - w piątek będzie następny rozdział)
Do przeczytania! :)
ily _love_storyyy

piątek, 15 sierpnia 2014

Chapter 7

Zapowiadał się pracowity dzień. Dzisiaj razem z Hunterem musiałam przeprowadzić pierwszy stopień rekrutacji w Pierwszej, a w dodatku największej w Aravadzie Szkole Gruntowej. Na szczęście wszystko na biurku leżało tak, jak je wczoraj zostawiłam. Czasami ktoś z Rangi potrafi zrobić komuś kawał, tak, że następnego dnia nie da się niczego znaleźć. Ale na szczęście ostatnio się to w ogóle nie zdarza, więc nie wiem po co się martwiłam.
- Idziemy? – Z zamyślenia wyrwał mnie głos M.
- Tak, oczywiście. Pomożesz mi zapakować to wszystko?
- Oczywiście. Ale aż tyle tego? – Zapytał zdziwionym głosem. Spojrzałam na stos dokumentów,
a potem na niego i tylko wzruszyłam ramionami. M. nic nie odpowiedział tylko wziął pierwszą część
i udał się w stronę windy.
            Plusem tego całego procesu rekrutacyjnego było to, że przynajmniej nie musieliśmy targać tego wszystkiego ze sobą i iść taki kawał drogi pieszo ani jechać Koleją, ale przemieszczaliśmy się Kołowcem, czyli czymś, co niektórzy nazywają „samochodem”, cokolwiek to znaczy. Teraz to słowo to już archaizm.
            Po 15 minutach wszystko było zapakowane, więc mogliśmy ruszać. Siedziałam spokojnie, odtwarzając w pamięci kolejne kroki Rekrutacji, które rok temu wykonywałam razem z moim Nadzorcą, Philem Montgomery. Właściwie był on osobą z mojego Oddziału, którą poznałam najlepiej. Zawsze był miły i cierpliwy, ale też zawsze starał się być sprawiedliwy. Jeśli coś nawaliłaś, poniesiesz odpowiednią karę i to naprawisz. To właściwie on mnie wszystkiego nauczył, a teraz, gdy już za chwilę będę samodzielna, nie współpracuje ze mną. Nowy Nadzorca jest wybierany i szkolony raz, na 20 lat. Czyli spędzę w tej pracy kolejne 20 lat, ale prawdopodobnie w innym mieście. Bardzo rzadko się zdarza, że Młodzi zostają tu, gdzie dorastali. Takie prawo.
            Ani się obejrzałam, a już byliśmy na miejscu. Razem z M. wzięliśmy wszystko, co było niezbędne i weszliśmy do Szkoły. Wspomnienia uderzyły we mnie ze zdwojoną siłą, ponieważ to tu jeszcze 5 lat temu spędzałam każdy dzień. Prawie nic się nie zmieniło. Dalej te same, zniszczone ławki, migające lampy, które sprawiały, że czasami miałam ciarki na plecach, gdy szłam sama tym korytarzem. Dalej te same drewniane drzwi, za którymi zawsze panowała nienaganna cisza.
Po prawej natomiast szklane drzwi do stołówki, a w niej dwa rzędy stołów, przy których każdy miał ustalone miejsce, ale nie odgórnie, tylko ustalone pomiędzy sobą. Najpopularniejsi
i pochodzący z najważniejszych rodzin zawsze siadali w centrum. Im dalej od środka siedziałeś, tym mniejsze miałeś znaczenie i wskutek tego mniej osób się z Tobą liczyło. To była swego rodzaju hierarchia. Tylko tu można było odetchnąć, teoretycznie, bo jeśli siedziałeś w rogu, po prawej stronie Sali, zawsze towarzyszył Ci swąd spalonego mięsa. A to już nie było przyjemne do oddychania. Skąd to wiem? Bo zawsze tam siedziałam. Ale to nie była już sprawka wewnątrzszkolnej hierarchii. Jeśliby kierować się nią, to powinnam siedzieć przy najlepszym stole, w samym centrum. Przecież moja matka była bardzo ważną osobą w Aravadzie. Była i nadal jest, zresztą mój ojciec, mimo, że nie jest tak uprzywilejowany jak matka samym stanowiskiem, to wynagradza to mu nazwisko, które nosi. Lanigan. Jeden z 5 rodów, które 100 lat temu zainicjowały powstanie nowego Systemu. To w ramach niego mamy takie zasady, jakie mamy. Więc patrząc na to wszystko, widać, że od zawsze miałam System w głębokim poważaniu. Od pierwszego dnia wiedziałam, jacy są Centralni, (tak nazywano szkolną elitę), jak wywyższają się, poniżają innych, bądź kompletnie ich ignorują.
            Właściwie tak naprawdę, pierwszego dnia należałam do nich. Ale tylko pierwszego dnia. Tego dnia na przerwie podeszła do naszego stolika niejaka Lucy. Jej rodzina nie miała takiego statusu, jak zebranych przy Centralnym Stole. Ale jako że zmieniła szkołę, to chciała się zapoznać. Podeszła
i przedstawiła się. Wtedy Trzech najstarszych chłopaków siedzących przy stole zrobiło coś okropnego. Najpierw ją wyzywali od najgorszych tylko za to, że miała czelność do nas podejść. Miałam wtedy tylko 7 lat, więc ruszyły mnie te mocne słowa, których tak naprawdę nie miałam okazji wcześniej słyszeć często. Jedyny taki przypadek miał miejsce, gdy szłam z ojcem przez stare dzielnice miasta, tam, gdzie ukrywają się Najniżsi. Wtedy trafiliśmy na kłótnię kilku z nich, ale ojciec szybko zabrał mnie stamtąd.
Po pierwszej dawce poniżenia i słownym wyjaśnieniu, że nie ma nawet prawa się do nas odzywać, drugi chłopak posunął się krok dalej. Wymierzył 11 latce siarczysty policzek. Ale ta,
o dziwo, nie rozpłakała się. Spuściła jedynie głowę. Potem kolejny chłopak wywinął jej rękę do tyłu, że aż załkała z bólu. Ale nadal nie uroniła łzy. Kornelia, dziewczyna, która również należała do najstarszych postanowiła się dołączyć. Wzięła nożyczki i obcięła Lucy jej dwa, śliczne moim zdaniem, warkoczyki, a potem ponacinała sukienkę. Dopiero po chwili do stołówki weszła nauczycielka i zabrała ze sobą Lucy. Ale trójce 12 latków nawet nie zwróciła uwagi.
Jestem pewna, że to, co zobaczyłam owego dnia zapamiętam na zawsze. I pomyśleć, że byli to dopiero 12 latkowie! Aż strach myśleć, co mówili im rodzice, jak ich wychowywali, że już w tak młodym wieku byli takimi potworami. Było mi żal Lucy, bardzo. I od tego momentu zaczęłam się bać Centralnych. Pod pretekstem, że już nie dam rady nic zjeść, wyszłam ze Stołówki i udałam się do łazienki. Tam znalazłam zapłakaną Lucy. Dopiero wtedy, w samotności puściły jej wszystkie hamulce.
Pamiętam jak podeszłam do niej i dałam jej chusteczkę. Nadal widzę jej przerażone oczy, gdy uświadomiła sobie, że ja też tam byłam. Chwilę stałam tam w ciszy, ale potem odezwałam się. Przedstawiłam, chciałam się zapoznać. W końcu w takim celu ona podeszła do nas, nie miała złych zamiarów. Stopniowo zdobyłam jej zaufanie, a wtedy opowiedziała mi, że u niej, w starej Szkole nie było takiego czegoś. Nie było hierarchii takiej, jak u nas. Właśnie wtedy postanowiłam, że nie chcę już należeć do tych „najlepszysz” osób. Nie chcę nikogo ranić. I od następnego dnia, do końca szkoły siedziałam w najdalszym, zazwyczaj pustym miejscu, którego wszyscy inni unikali jak ognia. Na początku wywołało to oburzenie Centralnych, ale po kilku dniach zapomnieli o mnie. Byłam cieniem, niewidocznym. I to mi właśnie odpowiadało, bo ja widziałam wszystko, a mnie nie widział nikt, bo na „tych, co siedzą najdalej” nie zwraca się uwagi, oni nie są godni uwagi wszystkich innych, nie istnieją dla nich.
- Constance! – Mrugnęłam i dopiero po chwili zauważyłam stojącego przede mną M., który najwyraźniej od kilku minut coś do mnie mówił. – Halo, wróciłaś?
- Hm, tak. Przepraszam. – Zmieszałam się lekko i spróbowałam odwrócić wzrok. – Zamyśliłam się. Wspomnienia, wiesz?
- Tak, chyba rozumiem. – Spojrzał na mnie z powątpiewaniem, ale po chwili to minęło i został tylko cały, stuprocentowy Hunter. A potem znów się odezwał, spokojnym głosem, co wskazywało na jego rozluźnienie.  – Znasz to miejsce?
- Tak. Uczyłam się tu. – Mówiąc to, szłam po prostu przed siebie nawet nie oglądając się na M. Ale nawet teraz byłam pewna, że myśli nad tym, co powiedziałam. Dopiero po długiej chwili odezwał się powtórnie.
- To dziwne… bo ja też, ale nie pamiętam Ciebie. – Nie wiem czego się spodziewałam, ale nie zaskoczyła mnie ta odpowiedź. Choć może trochę zakuła.
- Widocznie nie należeliśmy do tych samych grup. – W chwili gdy to wypowiedziałam, zorientowałam się, że mój głos zabrzmiał trochę zbyt ostro, niż zamierzałam.
- Ale jak to możliwe? – Zapytał, a potem przyspieszył, aby zrównać się ze mną krokiem.
- Normalnie. – Syknęłam. Czemu byłam taka zła? I czy bardziej na niego, czy na siebie? Już kompletnie nie rozumiałam. Ale może to dlatego, że nie wspominam tej szkoły zbyt dobrze i dlatego jestem taka oschła. Nawet dla niego.
- No właśnie nie normalnie. – Znów się ze mną zrównał. Przyspieszył kroku powtórnie czy to może ja zwolniłam? Nie dałam rady nieść tych pudeł. – Sądząc po tym, że niedługo zajmiesz stanowisko, jakie zajmiesz, śmiem twierdzić, że Twoi rodzice muszą być jakimiś szychami, - Zatrzymałam się
i stanęłam twarzą do niego. - bo wiem co nieco o tym, jakie zawody są dla kogo osiągalne. A ten moja droga. – Przerwał na chwilę i obejrzał mnie od dołu do góry. – Ten zawód nie może wykonywać byle kto.
- Więc najwyraźniej nie jestem „byle kim”.
- Do tego już sam doszedłem, Kotek. – Kotek? Poważnie?! Chyba zbytnio się rozluźnił. Ale czy naprawdę to mnie wkurzało? Nie, czułam dreszcz, gdy to mówił. Wkurzało mnie to, że mówił tak do większości dziewczyn i kobiet, z jakimi rozmawiał. Oczywiście, gdy już wybadał, że może sobie na to pozwolić. Zazdrość? Nie możliwe. – Ale wracając do tematu, skoro mówisz, że się tu uczyłaś, jesteś
w moim wieku i zajmujesz się tym, czym zajmujesz, to może wyjaśnisz mi, dlaczego nigdy Cię nie spotkałem tu?
- Posłuchaj mnie uważnie. – Zbliżyłam się. Chciałam spojrzeć mu w oczy, aby mój przekaz był jasny, ale niestety był ode mnie wyższy, więc nie udało mi się to. Ale mimo wszystko nie było źle. – Nie jestem tu, aby urządzać z Tobą pogaduszki. Chyba jednak wolałam jak milczeliśmy.
- Wolisz ciszę? Tą krępującą ciszę, która krępuje wszystkie dziewczyny, gdy są wtedy w mojej obecności? – Chyba miał dość wysokie mniemanie o sobie.
- A może po prostu nie chcę rozmawiać o czasie, gdy tu byłam? Nie pomyślałeś o tym? – Wiem, że uniosłam się trochę. Ale naprawdę nie chciałam do tego wracać. To był okres, którego tak naprawdę nie przeżyłam, tylko przepełzałam od dnia do dnia. Istniałam, ale nie żyłam. To był pusty czas. Nic, tylko pustka, która po prostu trwała. Żyć zaczęłam dopiero, gdy opuściłam to miejsce. Choć nie do końca, ale i tak bardziej, niż żyłam tu.
- Spoko, rozumiem. – Dotarło do niego, ale chyba nie z takim skutkiem, z jakim oczekiwałam. Pewnie teraz myślał, że jestem jakimś szalonym despotą czy kimś. Ale trudno, stało się.
            Potem już nie odzywaliśmy się do siebie. Ja nadal szłam przodem, ale nie miałam odwagi obejrzeć się na niego. Zresztą tak chyba było lepiej.
            Po raz pierwszy poczułam, że ta cisza była nie do zniesienia, a atmosfera była dość gęsta. Ale i tak się nie odezwałam, a i on też nie miał chyba takiego zamiaru. W końcu znaleźliśmy się
w odpowiednim miejscu. Weszliśmy do Sali, która była używana jedynie, gdy przeprowadzano proces rekrutacyjny. Postawiliśmy pudła i zaczęliśmy je wypakowywać. Każdy rodzaj dokumentacji miał swoje miejsce, więc właśnie zgodnie z nimi układaliśmy papiery.
            Gdy skończyliśmy, nadszedł czas by zabrać się do dzieła. M. miał za zadanie przyglądać się
i, jeśli zaszłaby taka potrzeba, pomóc mi w czymś. Uczniowie i uczennice wchodzili pojedynczo. Każde schludnie ubrane. Gdy weszła pierwsza osoba, przedstawiała się, a moim zadaniem było wprowadzić wszelkie konieczne dane do Systemu Rekrutacyjnego. Potem, zgodnie z regulaminem powinno się pobrać próbkę krwi, ale nie było nikogo, kto to zawsze robił, więc miałam związane ręce i również ja nie mogłam nic zrobić.
- Co jest? – Zapytał Hunter, gdy zauważył, że nic nie robię i się rozglądam. – Dlaczego jesteś zdenerwowana?
- Bo mam związane ręce.
- Co? – Wychyli się, aby sprawdzić, czy nie kłamię. Ale go uprzedziłam.
- To przenośnia! – Dodałam zrezygnowana, że się tego nie domyślił.
- Nie mów, że czegoś zapomniałaś? – Widać było, że się przeraził tym, że przez mój błąd będziemy musieli znów wracać do Rangi. – Spójrz na to dziecko! Wystarczająco zdenerwowane jest, a Ty musisz mu jeszcze dostarczać dodatkowych atrakcji w postaci Twojego zapominalstwa?
- To nie moja wina. – Broniłam się. – Nie ma przedstawiciela Naczelnego Punktu Medycznego. To on powinien pobierać próbkę krwi, bo tylko on jest do tego upoważniony, ale z jakiegoś powodu go nie ma! Przepraszam. – Skierowałam te słowa do dziecka, które już naprawdę było przerażone. - Nie martw się, to nic strasznego, musimy jeszcze tylko chwilkę poczekać.
            W tym momencie do Sali wpadł Peter.
- Co Ty tu robisz? – Zapytałam kompletnie zdziwiona.
- Bardzo przepraszam Const, ale pomyliłem Koleje. – Hunter parsknął, a ja posłałam mu najbardziej jadowity wzrok, na jaki było mnie stać. Nic nie powiedział, tylko założył ręce i się przyglądał.
- Jak to pomyliłeś Koleje? Dlaczego tu jesteś? Chyba nie chcesz powiedzieć, że…
- … jestem wysłannikiem Naczelnego Punktu Medycznego. – Dokończył Peter.
- Peter!
- No co, przeprosiłem! – Próbował się bronić, ale i tak byłam zdenerwowana.
- Ej, lekarzyku! Nie wiem jak Ty, ale ja nie mam zamiaru spędzić tu caluśkiej doby, więc rusz się
i rób, co do Ciebie należy. – Zniecierpliwienie Huntera wzięło górę, a sposób jego wypowiedzi nie spodobał mi się, ale mimo wszystko podzielałam jego zdanie.
            Wszelkie dane dotyczące Mirandy, (tak dziewczynka miała na imię), były już wpisane, więc teraz nadszedł czas, aby Peter pobrał od niej próbkę krwi. Delikatnie wbił igłę strzykawki w palec wskazujący i pobrał kilka mililitrów czerwonego płynu. Następnie jedną kroplę upuścił na panel skanujący, aby konkretny kod krwi przypisać danym w Systemie. Resztę płynu wpuścił do wcześniej przygotowanej i opisanej fiolki i schował. Musiał tak postępować z każdym uczniem.
             Kolejnym krokiem było wyświetlenie dziewczynie dwóch testów, które miała rozwiązać. Potem System analizował wyniki i dawał dwie możliwości zatrudnienia. Podałam jej kartę, którą miała wypełnić w domu i przynieść następnego dnia do szkoły, która następnie dostarczyłaby ją nam, do Rangi.
            Dzieci było dużo, ale wszystko szło dość szybko. Ani się obejrzałam, a był już koniec. Peter spakował swoje rzeczy, a Hunter pomógł mi. Szczerze mówiąc, to on chyba najbardziej się nudził, bo prawie cały czas tylko się przyglądał, a jedynie raz potrzebowałam jego pomocy, gdy zaciął się System i nic nie działało. Wtedy można było dostrzec, że zna się na tym i szybko naprawił błąd, jakby to była najłatwiejsza rzecz na świecie.
- Więc to koniec na dzisiaj? – Zapytał Peter.
- Tak, chyba tak. – Jeszcze tylko rozejrzałam się, czy aby niczego nie zapomnieliśmy.
- Więc ja już się zbieram. – Chłopak podszedł do mnie i przytulił mnie na pożegnanie. Wydało mi się to trochę dziwne, bo nigdy tego nie robił, ale nie opierałam się. Potem jeszcze uścisnął dłoń Huntera, kiwnął głową na „Do widzenia” i wyszedł.
- Idźmy to załadować do Kołowca. – Powiedział spokojnym głosem Hunter i zabrał się do rzeczy,
a chwilę później dołączyłam do niego ja.
            O dziwo, wszystko poszło nam szybciej niż rano. W kilka minut wszystko było w Kołowcu
i mogliśmy wracać.
- Możemy jechać? – Zapytał M., gdy zauważył,  że jeszcze się nad czymś zastanawiam.
- Jeszcze chwilkę, dobrze? Zapomniałam dać dyrekcji zaświadczenie o odbytej rekrutacji. Potrzebny nam podpis. – Spojrzałam na niego wyczekując, czy coś powie.
- Dobrze, chodźmy. – Powiedziawszy to, wskazał dłonią w stronę wejścia i był to również znak, abym szła przodem.
- Nie musisz iść ze mną, możesz poczekać tutaj. To tylko chwila.
- Nie gadaj tylko chodź. – A gdy to mówił, miałam wrażenie, że na jego usta wkradł się malutki uśmieszek. A może przywidziało mi się?
- Dobrze.
            Gabinet dyrekcji znajdował się na najwyższym piętrze, więc mieliśmy kawałek drogi do pokonania. Starałam się iść najszybciej jak potrafiłam, ale mając buty na obcasie, które były koniecznym dodatkiem do mojego stroju, nie mogłam iść bardzo szybko. Po prostu stopy zaczynały już mnie boleć!
            W gabinecie szybko załatwiliśmy sprawę. Dyrektor podpisał zaświadczenie, zadał kilka pytań dotyczących dostarczenia kart uczniów i, po pożegnaniu, mogliśmy wracać.
            Na szczęście  z powrotem szło się szybciej, niż na górę i już prawie byliśmy na samym dole,
a od końca oddzielała nas już tylko kilka schodków.
W tym momencie zabrzmiał dzwonek i dzieciaki jak oparzone wybiegły z sal. Dosłownie!
I wszystkie biegły w naszym kierunku, tzn. schodów. Chciałam jak najszybciej zejść im z drogi, ale nie udało mi się. Jakiś chłopiec potrącił mnie tak, że straciłam równowagę i zachwiałam się. Myślałam, że już koniec, spadnę i te dzieciaki mnie rozdepczą, ale poczułam, że ktoś z tyłu łapie mnie za ramię.
- Const! – Tylko tyle Hunter zdołał powiedzieć, gdyż po chwili również stracił równowagę. Próbował jeszcze złapać się barierki, ale na nic to się zdało, bo ciężar mojego ciała ciągnął go w dół. I tak oboje sturlaliśmy się ze schodów, tyle że ja, w przeciwieństwie do niego, miałam miększe lądowanie, bo jakimś cudem to on znalazł się na dole, a nie ja, lecz i tak nie zamortyzowało to całego upadku.
- Przepraszam. – Leżałam teraz na nim, a on patrzył na mnie zdziwiony. Dzieciaki nawet się nami nie przejęły i biegły dalej.
- Nic się nie stało. – Bąknął niewyraźnie, a ja dalej się mu przyglądałam. Dopiero teraz zauważyłam jak bardzo błękitne były jego oczy. Nigdy jeszcze nie widziałam takiego odcieniu, tak głębokiego, że czuło się, że jego wzrok przeszywa Cię na wskroś, a  tobie to nawet nie przeszkadza, bo ten błękit Cię delikatnie i ciepło otacza. – Const? – Znów zwrócił się do mnie, a ja najwyraźniej po raz kolejny odpłynęłam. Szlag! Mam nadzieję, że nie zauważył, jak się na niego gapiłam. Już czułam jak na policzki wpełza mi siarczysty rumieniec, no pięknie. Cieszyłam się, że przy schodach lampy dawały dość mało światła, i miałam nadzieję, że nie widzi mojej twarzy.
- Const, nie żebym narzekał, ale czy mogłabyś ze mnie zejść? Trochę… niekomfortowo się czuję. – Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że od dobrych dwóch minut na nim leżałam i się na niego gapiłam! Co za wstyd.
- Tak, oczywiście. – Pośpiesznie zeszłam z niego i otrzepałam spódnicę. Specjalnie stałam do niego tyłem. – Wiesz, ja też nie czułam się zbyt komfortowo. Myślałam, że jesteś bardziej miękki.
- Jestem, ale w trochę innej sytuacji, i nie na schodach.. – Dopiero teraz na niego spojrzałam, nieco zdziwiona tymi słowami. – Znaczy nie o to mi chodzi! – Hunter poprawił się, bo chyba dopiero teraz zrozumiał, jak to mogło zabrzmieć.– Po prostu nie jestem fanem leżenia na zimnej podłodze. To trochę nieprzyjemne. – Widać, że chciał lekko rozrzedzić atmosferę. I tak byłam strasznie zawstydzona. Ale dlaczego? Przez swoją niezdarność, ot co.
- Wybacz… nic Ci się nie stało? – Podszedł i stanął przede mną. Uciekłam wzrokiem, udając, że dalej otrzepuję spódnicę.
- Nie, nic. A z Tobą jak?
- Trochę boli mnie ręka, którą nadwyrężyłem łapiąc Cię, a Ty zamiast tego zabrałaś mnie z sobą
w dół. – Mówiąc to uśmiechnął się, a ja za to dałam mu kuksańca. – Toż żartuję. Nic mi nie jest. Chyba po raz pierwszy swobodnie czułam się w jego towarzystwie. Mimo, że trwało to tylko chwilę, to i tak mi wystarczyło.
- Gdzie teraz jedziemy? – Zapytał Hunter, gdy już wsiedliśmy do Kołowca. Zauważyłam, że lekko pociera nadgarstek, czyli, że trochę go bolał.
- Do Rangi, trzeba zanieść to wszystko, a potem zapakować do magazynu.
- Przepraszam, że się wtrącę, ale może zostawić panienkę pod domem, przecież to po drodze? – Przerwał nam Juan, który kierował Kołowcem. Znałam go, bo kilka razy rozmawialiśmy.
- To dobry pomysł. Ja się zajmę przeniesieniem tych pudeł do Rangi. – Spojrzałam na niego niepewnie. – Oj przestań! Nawet nie ufasz mi tak błahej sprawie?
- Nie o to chodzi…
- No to załatwione, wysiadasz pod domem. – Zgodziłam się niechętnie. Nie było mi wygodnie chodzić, bo podczas upadku złamałam obcas. Szkoda, bo bardzo lubiłam te buty. Juan zatrzymał się pod moim domem, pożegnałam się i wyszłam. W ostatniej chwili jeszcze dobiegł mnie głos Huntera.
- Const?
- Tak?
- Jakich perfum używasz? Bo bardzo ładnie i charakterystycznie pachną.
- Tej tajemnicy nie zdradzę. – Odpowiedziałam i z uśmiechem na twarzy weszłam do domu.
W ostatniej chwili jeszcze dobiegł mnie głos Huntera.
- Lubię tajemnice.


____________________________________________

Witam! Lubię ten rozdział i mam nadzieję, że Wam również się spodobał. ;)
Przekroczyliście już barierę 1000 wyświetleń, dziękuję <3

czytasz = komentujesz

(proszę, liczę na min. 3 komentarze dotyczące tego rozdziału, by mówić o następnym) ;)

Do przeczytania! ;)