piątek, 25 lipca 2014

Chapter 4


            Kolejny dzień nastał szybko. W Randze panował zamęt, ponieważ młodzi Obrońcy od dziś mieli wypełniać przydzielone im zadania i przez to praca moja, jak i zarówno wszystkich na piętrze była, lekko mówiąc, dość utrudniona. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że choć nie było ich mało, to i tak dawało się to wszystkim we znaki, bo po prostu nie mieli o niczym pojęcia. Gubili się! Przez to nie mogłam robić tego, co przydzielono mi, bo co chwile któryś z praktykantów przychodził po jakieś dokumenty, do których dostęp miałam akurat ja. W pewnym momencie zaczęło to nawet mnie irytować, ale wiedziałam, że nie jest łatwo połapać się w tym wszystkim, więc rozumiałam, przez co przechodzą Ci ludzie.
            W końcu się uspokoiło i mogłam jakoś zająć się tym, co miałam robić. W pewnym momencie zauważyłam jakiś ruch w pobliżu.
- Const, pani Prezes Cię wzywa. – Poinformował mnie Wren.
- Um..dzięki. – Wstałam z fotela i poszłam w kierunku gabinetu. – Nie wiesz, o co może chodzić? – Zapytałam, ale chłopak tylko pokręcił głową. Do gabinetu zazwyczaj byli wzywani ci, do których pracy ktoś miał zastrzeżenia. No ale przecież ostatnio nic mi się nie zdarzyło! Zrozumiałabym, gdyby to było wtedy, gdy zalałam połowę dokumentacji z biurka (a trochę tego było!) kawą, lub wtedy, gdy spóźniłam się z przygotowaniem czegoś, ale teraz nic podobnego nie miało miejsca. Więc tym bardziej zastanawiał mnie powód mojego wezwania.
            Gdy znalazłam się przed drzwiami nie miałam odwagi od razu zapukać. Stałam tam tak przez kilka sekund, ale w końcu musiałam to zrobić. Weszłam, gdy usłyszałam po drugiej stronie drzwi znajomy głos, zapraszający do środka.
- Dziękuję, że się zjawiłaś, Constance. – Dopiero po chwili zauważyłam, że nie byłyśmy
w pomieszczeniu same. - A więc, jesteś tu, ponieważ przydzielam Ci kolejne zadanie. Ten oto młody człowiek – wskazała wzrokiem na trzecią osobę w pokoju -  nazywa się Hunter Gray.
- Hunter M. Gray. – Poprawił ją.
- Tak, oczywiście. Hunter M. Gray.  – Poprawiła się i znów na powrót skierowała swoje słowa do mnie. – Obok Twojego stanowiska pracy jest wolne, które teraz tymczasowo zajmie pan Gray. Od teraz będziecie współpracować.
- Jak to? -  Tylko tyle zdołałam powiedzieć. Co to miało znaczyć? Byłam kompletnie zaskoczona, co chyba było nawet wymalowane na mojej twarzy.
- Normalnie, pani Lanigan. Pan Gray nie jest zwykłym Kandydatem, dlatego też musi poznać więcej rzeczy związanych z naszą pracą. A pani praca jest związana z dokumentami, do których dostęp będzie miał również pan Gray. Dlatego zdecydowałam, że aby nie dysorganizować pracy Was obojga – w tym momencie spojrzała na nas oboje, a ja spojrzała ukradkiem na M, który hardo wpatrywał się tylko w Prezes – będziecie mieli wspólne, powiązane zadania. Oczywiście nie cały czas, ale dość często.- Tym razem już otwarcie odwróciłam się i spojrzałam na M. Nie wiedziałam za bardzo co powiedzieć.
- A na czym będą te zadania polegać? Coś specjalnego? – Zapytałam.
- Nie. Będą to zwykłe rzeczy, które często robisz wykonując normalną pracę. -  A więc to tak.
- Nie masz nic przeciwko?
- Oczywiście, że nie. – Odpowiedziałam.
- Więc zaprowadź pana Gray’a do jego stanowiska. Niech się rozgości, a niedługo coś pewnie zostanie Wam przydzielone. – W tym momencie oboje kiwnęliśmy głowami na znak, że rozumiemy i, po wcześniejszym pozwoleniu Prezes, wyszliśmy.
            Minęła godzina, a ja czuję się jak pod obstrzałem. Od godziny M. mi się przygląda. A może nie mnie, a temu, co robię. Sama już nie wiem. To krępujące. Od godziny nikt nie przyszedł, więc Hunter się ewidentnie nudzi. Ja też bym się nudziła, ale zajęłam porządkowaniem dokumentów, co nigdy nie zaszkodzi.
            W końcu wybiła godzina przerwy, więc jak najszybciej ruszyłam kierunku kafeterii. Nie spojrzałam nawet na M. Niestety, nie znalazłam Vee, więc usiadłam sama. Nie miałam ochoty nic jeść. Nerwy. Jednym z minusów bycia mną jest to, że jestem strasznie nerwowa i przejmuję się.
            W końcu i w kafeterii znalazł się M., ale tym razem nie przyglądał się mi. Od razu poszedł do „swoich”. Usiadł między nimi i zaczął rozmawiać. Wyraźnie rozweselił się i co chwilę śmiał. Skoro on nie przyglądał się mi, to ja przynajmniej mogłam poprzyglądać się na niego.  Prawie zapomniałam ja wyglądał. Choć szczerze mówiąc, nie zmienił się bardzo. No ale trochę. Nadal miał ten sam, brązowy, kolor włosów. No i te oczy. Niebieskooki brunet. W Unicji zostało niewiele osób niebieskookich. Większość miała brązowe. Do niebieskookiej mniejszości między innymi należałam ja, Nate i nasz ojciec. W Randze spośród współpracowników z mojego piętra znalazłoby się może 4, może 5 osób. Wśród nich była Vee.
M. był także dość wysoki. Zawsze należał do najwyższych chłopców w klasie, choć wtedy był dzieckiem. Teraz niektórych wyraźnie przewyższa. Jest też dość dobrze zbudowany, jak na przyszłego Obrońcę przystało. Już teraz widać pod obcisłym, czarnym uniformem umięśnione ramiona. Podobno podczas przygotowania Kandydatów bardzo duży nacisk kładzie się na przygotowanie fizyczne. Nic dziwnego, przecież to ważne w tym, co będą robić. Ale tez muszą być przygotowani intelektualnie. Właśnie dlatego odbywają praktyki między innymi w Randze.
Przerwa się skończyła nawet nie wiem kiedy. M. wstał i dumnie kroczył ku wyjściu. Był tak bardzo pewny siebie. A może sprawiał tylko takie wrażenie? Pewnie się tego nigdy nie dowiem. Wiem jedno. Damska część była pod wrażeniem. Dziewczęta oglądały się za nim, ale przecież był przystojny, tego nie można było mu odmówić. Te jego niebieskie oczy były po prostu perełką
w koronie.
Otrząsnęłam się z tych wszystkich myśli i wróciłam do siebie. Tym razem M. już nie siedział bezczynnie, lecz zajął się czymś. Widocznie w końcu coś znalazł. Ja mogłam spokojnie zając się swoim, no i rozmyślać.
Ciągle po głowie krążyły mi słowa Vee, że mogłabym spróbować go poznać. A przecież nawet nie zamieniłam z nim ani jednego słowa. Nigdy. Mimo, iż wiedziałam, że te zastanawianie się jest bez sensu to i tak to robiłam. Z jednej strony rozum podpowiadał, aby zostawić to w spokoju,
a z drugiej coś innego mówiło, aby spróbować. Aby go jakoś poznać nie tylko na odległość, ale
i bliżej. Było to dekoncentrujące.
W końcu Hunter został wezwany po coś i nie wracał dłuższy czas. Podejrzewałam, że nie wróci już do końca dnia, co później się potwierdziło. Uspokoiłam się i dalej zajmowałam swoją pracą, choć nadal M. był obecny w moich myślach. Zbyt intensywnie. Wpadłam na pomysł. List. Napiszę do niego list. Nie. To głupie. A może jednak? Długo się zastanawiałam, ale w końcu i tak wyjęłam kartkę.
Witaj, Hunterze.
Jak CI się podoba pierwszy dzień?
            Nie, nie tak. Od razu skreśliłam wszystko, a kartkę wyrzuciłam i wyciągnęłam drugą. Długo myślałam, co napisać. Coś musiałam. Skoro postanowiłam, że to zrobię, to dotrzymam tego. Męczyłam się długo, a wiele kartek wylądowało w koszu. Gdy już prawie wybiła godzina końca dnia, mój list był skończony. Przynajmniej taki się wydawał.
            Do M.
            Mam nadzieję, że dość przyjaźnie się tu czujesz, a miesiąc minie Ci dość szybko. Chciałabym Cię trochę poznać. Liczę, że nie obrazisz się za to i umożliwisz mi to.
            Nie należałam do osób zbyt pomysłowych, co zresztą widać. Nie wiedziałam co napisać,
a jakoś zacząć to chciałam. Zrobić jeden malutki kroczek. Szybko założyłam płaszcz, rozejrzałam się po pomieszczeniu, czy aby nikt nie przygląda się, i włożyłam  karteczkę za dokumentami na biurku M.. Nie chciałam zmieniać zdania. Szybko oddaliłam się i wróciłam do domu.
            Po drodze wiele rozmyślałam. Prawda była taka, że Vee miała racje, nie był mi obojętny. Czułam do niego jakąś sympatię, przyciąganie. No i do tego ten cholerny los znów stawił mi go na drodze. Nie wierzyłam w coś takiego jak ‘przeznaczenie’. Dla mnie to był przypadek, choć chciałabym umieć uwierzyć, że o nie był on.
            W domu znalazłam się szybko. Kolacja już stała na stole, bo widać mama wcześniej wyszła
z Rangi. Ojca nie było. Wieczór mi minął dość przyjemnie. Nate opowiadał co było w szkole, a ja
i mama uważnie go słuchałyśmy. Lubił to. Mama rzadko miała okazję z nim przebywać, bo albo wracała późno z pracy gdy Nate szedł spać, albo brat po prostu nie miał co opowiadać. I wychodziło na to, że najwięcej o nim wiedziałam ja. Zawsze starałam się znaleźć dla niego czas. W końcu był moim małym braciszkiem, którego mocno kochałam. To był jedyny rodzaj miłości, w jaki wierzyłam. Moja do brata. Dopiero teraz tak naprawdę zdałam sobie sprawę, że za jakiś miesiąc będę musiała go opuścić. Cały czas myślałam o sobie, jakie to będzie trudne dla mnie, ale nie pomyślałam
o Nathanielu. Przecież dla niego będzie to równie trudne, ale co ja mam zrobić? Zostanie sam, bo tak naprawdę tylko ja byłam jego rodziną. Tylko ja go tak mocno kochałam. Za miesiąc prawdopodobnie po Ceremonii Doboru i oficjalnym Przyrzeczeniu zostanę przeniesiona do innego miasta i możliwe, że już nigdy nie zobaczę rodziców, a co najważniejsze, Nate’a. Tak działał System. Rozdzielał młodych dorosłych od rodziny i r
zucał ich na głęboką wodę. W ten sposób Przyrzeczeni mieli tylko siebie
i jakoś się zbliżali do siebie przez te dwa lata przed ślubem. Zazwyczaj, ale nie zawsze. Czasem się zdarzało, że działali na własną rękę. Wtedy cały czas byli dla siebie obcy. Moim zdaniem, to chyba najgorszy z możliwych scenariuszy. Bałam się, że mnie to może spotkać.
            Leżałam teraz w swoim pokoju, na chłodnej podłodze z poduszką pod głową. Światło zgasiłam. Nie było mi do niczego potrzebne. Wystarczające były kable  oraz słupy oświetlające drogi na zewnątrz. Przez okno i tak przedzierało się trochę światła. Zamknęłam oczy i przestałam na to zwracać uwagę. Starałam się nie myśleć o niczym tylko wsłuchiwać w ciszę. W końcu było już dość późno, a rodzice pewnie spali.
            W tejże chwili usłyszałam stukot naciśniętej klamki i do pokoju wdarło się odrobinę światła
z korytarza.
- Śpisz? – Zapytał Nate.
- Nie. Rozmyślam. – Chłopiec cicho wślizgnął się do pokoju, zamknął za sobą drzwi, i położył się obok mnie na podłodze.
- O czym rozmyślasz? – Zapytał spoglądając na mnie. – I dlaczego płaczesz? – A ja dopiero teraz poczułam, że po policzku spływają mi łzy. Podniosłam się i przytuliłam brata.
- O wszystkim mój drogi. O tym jak zmieni się moje życie. Twoje życie.
- I dlatego płaczesz? – Podniósł rękę i delikatnie palcem starł moją łzę.
- Tak. – Odpowiedziałam. – Bo zdałam sobie sprawę, że nie chcę nic zmieniać. Nie chcę dorosnąć. Nie chcę Cię opuścić.
- To zabierz mnie z sobą. Czy tak nie będzie łatwiej? – Uśmiechnęłam się lekko.
- Nie, Nate. Tak nie można. – I znów poczułam łzę na policzku. Starałam się uśmiechnąć, choć wiedziałam, że w ciemności i tak Nate tego nie zobaczy. – Ja za miesiąc będę dorosła i będę musiała wyjechać.
- Wiem, mama mi mówiła.
- A Ty nadal będziesz dzieckiem i będziesz musiał tu zostać.
- Const, nie będziesz nas odwiedzać?
- Nate, ja wyjadę, prawdopodobnie daleko. – Już płakałam, a głos mi się trząsł. – Ja… ja nie będę mogła. Ty też.
- Const, nie płacz.
- Nate… - Brat wstał i objął mnie ramieniem. – Ja Cię zawsze będę kochał. Nawet jak będziesz daleko. – Nie miałam siły nic powiedzieć. Cichutko łkałam w koszulkę młodszego brata, który, mimo, iż był młodszy, to był silniejszy ode mnie. Nic nie mówił, tylko cichutko mnie przytulał i głaskał po włosach. Nie wiem, ile czasu to trwało, ale było takie uspokajające, że mogłoby wieczność.
- Też Cię będę zawsze kochać. Ciebie i tylko Ciebie, Nate. Jesteś moim kochanym braciszkiem. – Po jakimś czasie zdołałam powiedzieć to, co i tak było oczywiste.
- Wiem… A teraz idź spać. Musisz jutro wstać i iść do pracy. – Zaśmiałam się lekko przez łzy.
- Niby to ja mam być dorosła, ale to Ty tak się zachowujesz i się o mnie martwisz.
- Ktoś musi. Chyba każdy dorosły musi od czasu do czasu wrócić do bycia dzieckiem i mieć możliwość się wypłakać.
- Chyba masz racje. – Powiedziałam i wstałam. Położyłam się na łóżku, a Nate podszedł i mnie nakrył. Wydawał się tak silny, gdy ja byłam tak słaba. To było w nim niezwykłe. Pochylił się i dał mi buziaka w czoło tak samo, jak ja to robiłam kładąc go do łóżka. Widać role się odwróciły.
- Dobranoc siostrzyczko. – Powiedział i poszedł do drzwi, aby wrócić do siebie.
- Nate… - Przystanął i odwrócił się.
- Tak?
- Um… zostaniesz ze mną dziś? – Zapytałam po cichu, że nie byłam nawet pewna, czy mnie usłyszał.
- Jeśli tego chcesz, to oczywiście. – Powiedział uśmiechające się. – Ty wiele razy ze mną zostawałaś, gdy tego potrzebowałem. I położył się obok mnie. Ja zasnęłam pierwsza, bo nie pamiętam jak zapadł w sen Nate.
Lecz mimo wszystko, obudziłam się znów. Był środek nocy, ale do rana było daleko. Starałam się zasnąć na nowo, ale z marnym skutkiem. Więc tylko leżałam. Byłam spokojniejsza. Chwila płaczu sprawiła, że poczułam się lżejsza, jakby coś opuściło moją duszę. Nate z kolei spał twardo. Przez dłuższą chwilę przyglądałam się jak jego klatka piersiowa rytmicznie unosi się, a potem opada.
Przypomniałam sobie o M. i liściku, który zostawiłam. Zaraz… napisałam, że chciałabym go poznać, ale jak? Przecież nic nie napisałam, niby w jaki sposób ma się to odbyć! On nawet nie wie, kto mu zostawił to, więc skąd ma wiedzieć kto chce go poznać. No dobrze, taki był zamiar, aby nie wiedział, no ale przecież to bez sensu. Gdybym napisała, że jakoś np. chcę listy pisać, aby odpisał, czy coś, ale przecież nic takiego nie zrobiłam. Głupia, głupia. Musze jutro jak najszybciej znaleźć się
w Randze i zabrać ten kawałek papieru, zanim M. go znajdzie. Mam nadzieję, że uda mi się. W końcu Kandydaci nie zaczynają tak wcześnie jak my, więc może uda mi się to jakoś odkręcić. Myślałam
o tym dość długo, ale w końcu jakoś ponownie zasnęłam.
Rano uwijałam się jak mrówka i jeszcze nigdy nie byłam gotowa do wyjścia w tak krótkim czasie, ale też nigdy wcześniej nie miałam takiego powodu, jak dziś.
- Czemu się tak śpieszysz? – Zapytała mama, gdy ubierałam się, aby wyjść z domu.
- Muszę coś załatwić wcześniej niż zwykle. – Odpowiedziałam, bądź co bądź, zgodnie z prawdą. – Pa Nate. – Dałam bratu buziaka w policzek i wybiegłam z domu. Szłam dość szybko, bo chciałam zdążyć na ranną kolej do centrum. Było zimno i ciemno, a do tego pusto, więc szczelniej opatuliłam się płaszczem, włożyłam dłonie w kieszenie i szłam dalej.
            Weszłam do budynku Rangi, który był dość pusty. Tylko kilka osób. Widać większość miała do pracy na tą godzinę co ja, ale nie byli tacy głupi i nie przychodzili godzinę wcześniej. Tylko ja taka byłam, ale sama sobie byłam temu winna. Nikt mi nie kazał zostawiać tego liściku, no… może to trochę Vee mnie podpuściła, ale nie przesadzajmy. To ja wpadłam na ten pomysł. Teraz tylko dostać się na 4 piętro.
- Constance! Dzięki Ci, że jesteś o tej porze! – Usłyszałam głos Wrena. Przystanęłam i zaczekałam na niego.
- Co się stało? – Zapytałam.
- Muszę jak najszybciej dostarczyć te oto dokumenty – Wskazał na kupkę, którą trzymał na rękach. – do Kapitolu. Ale nie mogę się stąd ruszyć! W ciągu godziny musze przygotować coś dla Prezes.
- Ale…
- Const, proszę. Zrobisz coś dla mnie?
- Wren…
- Dostarczysz to do Kapitolu? – Zapytał błagając mnie swoimi oczami. Brązowymi oczami. Ciemnobrązowymi. Wahałam się, bo chciałam jak najszybciej zabrać tą karteczkę, ale też gdybym nie pomogła Wrenowi miałabym wyrzuty sumienia. W końcu zdarzyło, że i on mi pomógł kilka razy.
- Dobrze. – Powiedziałam, a on wręczył mi plik teczek. – Ale najpierw tylko na chwilę zajrzę na górę.. – Powiedziałam robiąc krok do przodu, ale on mnie zatrzymał.
- Nie ma czasu! Leć, zrobisz to, jak wrócisz.
- Ale…
- Idź.
            I poszłam, a szłam najszybciej, jak mogłam. Naprawdę. Ulice zaczęły się zapełniać dorosłymi idącymi do pracy oraz dziećmi zmierzającymi albo do szkoły, albo już na praktyki. W kolei też było tłoczniej. Mimo wszystko w Kapitolu znalazłam się w rekordowym czasie. Więc to właśnie tu pracuje  matka M. To ona, jedna z najważniejszych 5 osób rządzących Unicją, związkiem 5 mega-miast. Na pewno nie mogłabym jej spotkać. Zresztą i tak bym jej pewnie nie poznała, bo nie wiem jak wygląda. Mimo iż wszyscy znali nazwiska rządzących, to nieliczni wiedzieli, jak wyglądają. Ale ciekawość robiła swoje, chciałam wiedzieć, czy M. był do niej podobny, lecz nie miałam czasu nawet na rozmyślenia. Szybko oddałam teczki tam, gdzie powinnam i zabrałam się z powrotem.

            Śpieszyłam się bardzo i co chwilę spoglądałam na zegarek. Do oficjalnej godziny rozpoczęcia miałam jeszcze 30 minut, ale miejmy nadzieję, że Kandydaci nie zaczynali wtedy, co reszta, tylko później. Byłam już w Randze, został tylko dostać się na 4 piętro, niepostrzeżenie zabrać karteczkę
i odetchnąć z ulga. Jeszcze chwila, zaraz będę na miejsc i naprawię błąd. Tak. Z windy prawie że wybiegłam, a gdy byłą już tak blisko stanowiska mojego i Huntera, stanęłam jak wryta. On już tam był i mało tego, w ręku trzymał to, czego nie powinien. Liścik.
________________________________________________________

Nic szczególnego nie będę pisać o tym rozdziale. Sami widzicie, jaki jest. :)
Czytasz = Komentujesz
Do przeczytania! xx

piątek, 18 lipca 2014

Chapter 3

Już od dziesięciu minut czekałam na Vee. Spóźniała się. Siedziałam na ławce przed fontanną stojącą w centrum placu. Była duża i podobno bardzo stara. Przedstawiała dziewczynę z rybim ogonem zamiast nóg. Ktoś, kto to zaprojektował musiał mieć niezłą wyobraźnię. No bo dziewczyna
z rybim ogonem? To nie jest coś zwyczajnego i codziennego.
W końcu usłyszałam niedaleko znajomy głos, ale nie była to Vee. Tylko Peter.
- Cześć Const. – Przywitał się, stając pomiędzy mną, a fontanną. – Nie spodziewałem się zobaczyć Cię tu. A tu taka miła niespodzianka. – Peter był w moim wieku. Razem chodziliśmy do jednej klasy w Szkole Gruntowej, więc znaliśmy się już trochę czasu. Nie widywaliśmy się często, bo po ukończeniu szkoły ja zaczęłam praktyki w Randze, a on w szpitalu miejskim. Tak, szkolił się na lekarza.
- Witaj Peter, wiem… ale dziś tak jakoś wyjątkowo umówiłam się. No i czekam.
- Umówiłaś? – Zapytał zdziwiony, jakby nie wierzył w to, o co pyta. Nawet Peter nie wierzy, że mogłam wyjść z domu! Naprawdę to aż tak widać? – Nie sądzisz, że to trochę bez sensu? Za miesiąc zostaniesz Przyrzeczona, więc jaki jest sens umawiać się z jakimś chłopakiem? Nie rozumiem takich dziewczyn. Same komplikują sobie życie.
- Umówiłam się z Vee… - Nie rozumiem, czemu wszyscy myślą, że umówiłam się z chłopakiem! No co jest.
- Z Vee? – Zapytał z niedowierzaniem.
- Tak, poprosiła mnie, abym poszła z nią na próbny pokaz fajerwerków na Ceremonię Doboru.
- Aaa. – Teraz zrozumiał. – A skoro z Vee, to nie ma w tym nic złego.
- Z chłopakiem też by nie było, ale jestem tego samego zdania co Ty, że to bez sensu teraz. – Powiedziałam, ale chyba zabrzmiało to trochę zbyt oschle, bo Peter trochę się skrzywił, jakbym go uraziła.
- No cóż… - Zaczął, ale nie dokończył, bo przerwała mu Vee, która zjawiła się niewiadomo skąd
i zaskoczyła nas oboje.
- Dobry wieczór. – Powiedziała, jak zwykle, z uśmiechem na twarzy.
- Cześć, Vee. – Odpowiedzieliśmy równo z Peterem. Tym razem i my się uśmiechnęliśmy.
- Wybacz Const, że się spóźniłam. Ale kolej mi uciekła i musiałam czekać na następna.
- Nie szkodzi. – Vee usiadła obok mnie na ławce, ale Peter nadal stał.
- To… o czym rozmawialiście gołąbeczki moje? – Peter wyraźnie zmieszał się na to określenie, ja pewnie też bym się zmieszała, ale przywykłam już, że Vee mówiła tak zawsze, jak rozmawiałam
z jakimś facetem. Czy to w pracy, czy to z Peterem teraz.
- O niczym konkretnym… - Odpowiedziałam.
- Dowiedziałem się, że wybieracie się na próbny fajerwerków.
- Owszem. Chcesz pójść z nami? – Zwróciła się do Petera Vee.
- Chętnie. – Chłopak wyraźnie rozweselił się. – Ale nie teraz… teraz muszę coś załatwić jeszcze.
- Nie szkodzi. – Powiedziała Vee. – Pokaz zacznie się dopiero o 19:30, więc masz jeszcze jakieś 45 minut. Uwiniesz się?
- No pewnie! No to może spotkamy się w tym miejscu za 30 minut? I razem tam pójdziemy? Co sądzisz, Const?
- Myślę, że to dobry pomysł. –Odezwałam się.
- No to do zobaczenia. Pa. – I Peter opuścił nas. Zostałyśmy tylko we dwie, ja i Vee.
- Wiec… co robimy przez ten czas? – Zapytałam.
- Nie mam pojęcia. Ale możemy zostać tu i pogadać. – Usiadła na ławce po turecku. Plac nie był bardzo dobrze oświetlony, ale to nikomu chyba nie przeszkadzało. Lampy stały tylko dookoła, ale sama fontanna, podświetlana, dawała dużo światła.
- Dawno nie widziałam Petera. Zmienił się, czy mi się wydaje? – Odezwała się Vee.
- Ja go widziałam tydzień temu. Nie wydaje mi się, aby się zmienił.
- No wiesz, ja widziałam go jakieś 3-4 tygodnie temu, więc się nie dziw. To nie mnie odwiedza
w pracy.
- Nikogo nie odwiedza. – Oburzyłam się. Ma czasem coś do załatwienia u Randze, więc się przywita przy okazji.
- Ale z Tobą… ze mną już rzadziej. – Powiedziała Vee podejrzliwym głosem. – Co to może znaczyć… - Rozmyślała na głos.
- Nic.
- Nie udawaj, że tego nie widzisz!
- Czego? – Spojrzała na mnie z niedowierzeniem.
- Od ilu lat się znacie?
- Całą Szkołę Gruntową. No… może nie całą, bo zaczął ze mną rozmawiać jakieś dwa lata przed ukończeniem.
- I dotychczas nie zerwaliście kontaktu.
- Wiesz, skoro co jakiś czas przychodzi do Rangi i przywita się, zamienimy kilka zdań, to dziwne, aby się całkiem urwał. – Powiedziałam sarkastycznie do Vee.
- Może on wcale nie chciał go zerwać? – Zaproponowała Vee.
- Nie wiem. Czy to ważne?
- Tak! Powtarzam pytanie: czy Ty tego nie widzisz?
- Powtarzam odpowiedź: czego? – Nie lubiłam, jak nie do końca wiedziałam o co chodzi. Nie do końca, bo w głowie mi świtało, o co może jej chodzić, ale nie dopuszczałam do siebie tej myśli.
- Przecież on się w Tobie kocha!
- Vee!
- No co? Przecież to widać gołym okiem.
- Niby jak? Prawie wcale się nie widujemy. To nie możliwe.
- Const, dla Ciebie niemożliwe. Nie jesteś nim zainteresowana, to tego nie widzisz, ale dla osoby przypatrującej się temu z boku, to jasne.
- Nie wiem Vee… mam nadzieję, że się mylisz.
- Dlaczego? – Zdziwiła się.
- Bo wtedy będzie niezręcznie. On… darzy mnie uczuciem, które według mnie wymarło!, a ja nic do niego nie czuje. Tylko sympatię, ale przyjacielską.
- Tak bywa. – Skwitowała Vee, kładąc się na ławce. A ja nadal zastanawiałam się nad jej słowami. Może to była prawda? Te wszystkie spotkania, przywitania, ba, nawet to, jak przyniósł mi babeczki! Przy okazji oczywiście, jak kupował sobie na lunch. O kurcze.
- Co tak zaniemówiłaś? – Widocznie znów się wyłączyłam.
- Nie, nic Vee. Tak jakoś. – Vee tylko wzruszyła ramionami.
- A powracając do pana M…
- Vee! Nie powracamy do tego.
- Const, proszę! To o czym będziemy gadać? – Zapytała błagalnym tonem Vee.
- Nie wiem, ale nie o tym. – Odpowiedziałam hardo.
- Proszę!. – Vee wstała z ławki i stanęła przede mną. – No weź.
- Eh… - Poddałam się. – No dobrze, co chcesz wiedzieć?
- Rozmawialiście? – Zapytała podekscytowana. – Czy rozmawialiście kiedyś? Jaki jest?
- Nie… nigdy nie zamieniliśmy słowa. – Odpowiedziałam zmieszana.
- Jejciu… - Tylko to powiedziała Vee.
- No co? – Zapytałam oburzona. – Nigdy nie było okazji, zresztą… byliśmy całkiem inni. On popularny, mający dużo przyjaciół, z którymi cały czas przebywał, a ja trzymałam się na uboczu, bo mnie takie coś nie pociągało. Nie wiem nawet, czy jak zobaczył mnie w biurze, to poznał mnie, że chodziłam z nim do jednej klasy. Choć wydaje mi się, że nie. – Dokończyłam zrezygnowana.
- To nie oznacza, że teraz nie może Cię poznać!
- Vee, tak nie można. Prezes jasno określiła, że nie wolno tak.
- Jeśli ktoś przyłapie was. A to już nie jest takie pewne. – Vee puściła do mnie oczko
- Vee.. co Ty sugerujesz?
- Żebyś z nim pogadała, przypomniała stare czasy i w ogóle. – Powiedziała rozradowana.
- Nie sądzę, że będzie chciał rozmawiać. Nie zna mnie. – Powiedziałam z powątpiewanie,.
- To spraw, aby poznał!
- Nie… dobra Vee, nie namawiaj mnie. Pamiętajmy, że to nie ma sensu. Przecież za miesiąc…
- Tak, wiem. Ceremonia Doboru. Const, ja Ci nie każę umawiać się z nim na randki! Chcę tylko abyś się zabawiła, pogadała z nim. To nic złego.
- Nie wiem…
- Cześć dziewczyny, wróciłem. – Obie podskoczyłyśmy słysząc głos Petera.
- Peter! Nie strasz nas! – Odezwała się Vee.
- Przepraszam… - Odpowiedział skruszonym głosem.
- Szybko się uwinąłeś. – Powiedziała Vee patrząc na Petera podejrzliwie.
– To było niedaleko. To co, idziemy?
- Tak, myślę, że tak. – Tym razem odpowiedziałam ja.
            I poszliśmy. Gdy zaszliśmy na miejsce, zauważyliśmy, że nie tylko my przyszliśmy obejrzeć pokaz. Było wiele innych osób, które wyglądały na naszych rówieśników. Zajęliśmy miejsce na jednej z wolnych ławek i czekaliśmy. Okazało się, że Peter ma trzy wielkie lizaki w kształcie kwadratów. Śmiesznie to wyglądało. Poczęstował nas, a my wzięłyśmy i cała trójka zajadała się kolorowymi lizakami. W końcu fajerwerki zaczęły strzelać. Muszę powiedzieć, że byłam pod wrażeniem. Trwało to jakieś 10 minut, ale efekt był niesamowity. Wszystkie w kolorze czerwonym, niebieskim i złotym. Tylko te trzy. Nie było żadnych innych.
- Zapowiada się ciekawie. – Jako pierwszy odezwał się Peter. Ja i Vee nie byłyśmy w stanie, nadal będąc pod wrażeniem. - Skoro to tylko próba, to jestem ciekawy jak będzie wyglądał prawdziwy pokaz.
- Ja też. – Zawtórowała mu Vee.
- Zobaczymy za miesiąc. – Dopowiedziałam ja.
- Tak, ale Ty chyba najmniej się na to cieszysz spośród naszej trójki. – Głos Vee był skierowany do mnie.
- Naprawdę? – Zapytał zdziwiony Peter. – Ja tam chce już to mieć za sobą. No i jestem ciekawy kim będzie ta dziewczyna.
- Const wręcz przeciwnie. Chciałaby, aby ją to ominęło. – Powiedziała Vee.
- Dlaczego? – Zdziwił się Peter. – Skoro tak, mogłaś się zapisać w szeregi Obrońców.
- To nie dla mnie… - Odpowiedziałam.
- Const boi się, jaki będzie jej przyszły mąż. Boi się, że nie będzie to zbyt przyjemny gość.
- Brednie. Na pewno będzie to ktoś odpowiedni dla Ciebie. To System w końcu wybiera, więc będzie to osoba najlepsza dla Ciebie. – Peter próbował mnie pocieszyć.
- Może… ale nie gadajmy o tym. – Chciałam jak najszybciej skończyć ten temat.
- Zgoda. –Powiedzieli równocześnie Vee i Peter.
- To co teraz robimy? – Odezwał się dziewczęcy głos.
- Nie wiem… - Odparłam zgodnie z prawdą. A potem spojrzałam na zegarek na fontannie. – O kurcze, nie wiem jak Wy, ale ja wracam do domu. Obiecałam Nate’owi, ze jeszcze dziś mnie zobaczy.
- Jest jeszcze wcześnie, zdążysz. – Prosiła Vee.
- No nie wiem… - Powiedziałam zastanawiając się.
- Ale ja wiem! – Nagle powiedział Peter. – Ja i Vee odprowadzimy Cię. Na piechotę, taki spacer.
A potem wrócimy sobie koleją.
- To super pomysł. – Ucieszyła się Vee.
- No nie wiem… to kawałek drogi. – Nie byłam przekonana do tego.
- Const, proszę. Mi się jeszcze nie chce wracać, a spacer nikomu nie zaszkodzi.
            No i poszliśmy. Szliśmy uliczkami rozmawiając to o tym, to o tamtym. A ulice były żywe! Nigdy nie widziałam tylu ludzi chodzących drogą. Zawsze to kolejami wszyscy podróżowali, ale widać w tych godzinach było inaczej. Po drodze mijaliśmy budkę z ciepłymi bułkami, więc zatrzymaliśmy się i kupiliśmy trzy. Były wielkie! Nie mam pojęcia jak taka mała Vee całą pochłonęła. To już chyba pytanie do naukowców. Szliśmy i śmialiśmy się. Dopiero teraz naprawdę poczułam, że jestem naprawdę młoda. Dlaczego dopiero teraz?! Za miesiąc wszystko będzie inaczej. Więc tak, jak mówi Vee, musiałam wykorzystać go najlepiej, jak mogłam. Zanim się spostrzegłam, już byliśmy na miejscu.
- To chyba czas się rozstać. – Powiedziałam.
- Chyba. – Vee zgodziła się ze mną. Przytuliłam ją i Petera. I weszłam do domu, a oni poszli na kolej. W domu było cicho, czyżby wszyscy spali? Zdziwiło mnie to, ale tylko na chwilę, bo zaraz potem słyszałam kroki na schodach.
- Const! – To był Nate.
- Jestem. – Młodszy brat przytulił mnie. – Ej, bo zdusisz mnie. – Powiedziałam z uśmiechem.
- Przepraszam. Po prostu tęskniłem.
- Hej, nie było mnie tylko chwilę.
- Nie przywykłem, że nie ma Cię wieczorami. Chcę się Tobą nacieszyć, bo wiem, że niedługo będziesz musiała się wyprowadzić. – W tym momencie i ja posmutniałam, ale nie mogłam dać tego po sobie poznać. – Nate… każdy kiedyś musi dorosnąć i się usamodzielnić. Ale nie myśl o tym. –
I przytuliłam brata.
- Dobrze. – Powiedział z uśmiechem.
- A teraz chodź na górę, bo musisz chyba iść spać, prawda?
- A będziesz ze mną? – Zapytał.
- Ej… jesteś chyba już dużym chłopcem. Nie potrzebujesz mnie.
- Potrzebuję.. No proszę. Chcę się Tobą nacieszyć. – Chwilę zastanawiałam się, ale chyba odpowiedź mogła być tylko jedna.
- Zgoda. – I poszliśmy na górę. – Nate… skąd takie Twoje nagłe zainteresowanie i tęsknota za mną, co? – Zapytałam z uśmiechem. Ale Nate z kolei nie był radosny, lecz posmutniał.
- Wczoraj wieczorem mama powiedziała, że za miesiąc nasze życie się zmieni. Że muszę się przygotować, na to, że Ty dorośniesz i nas opuścisz. – Przystanęłam i przytuliłam brata.

- Ale jeszcze mamy trochę czasu. – Powiedziałam chyba bardziej do siebie niż do niego. – A teraz chodź spać. – I poszliśmy do jego pokoju. Nie pamiętam, kto pierwszy zasnął, ja czy on.
_________________________________________________

I jak wrażenia? :) Teraz pewnie przerwy pomiędzy dodawaniem kolejnych postów będą trochę większe, bo chcę ustalić by dodawać je co tydzień. :) 
Do przeczytania! xx

środa, 16 lipca 2014

Chapter 2

- Const, rusz się! – Dopiero głos Vee wyrwał mnie z zamyślenia. Wszystkie wspomnienia wróciły. No pięknie. Myślałam, że już nie będę musiała wracać do niczego z przeszłości, że rozpocznę nowe, prawdopodobnie nudne, dorosłe życie, a tu los sprawia mi taką niespodziankę. Coś czuję, że będzie to najcięższy miesiąc w moim życiu. – Const!
- Już idę, idę. – Miałam przecież udać się do sali konferencyjnej, tak jak reszta wyczytanych osób. Gdy byłam w środku, okazało się, że nie jest nas dużo, ale i tak więcej, niż gości.
- No dobrze.. chyba jesteśmy już wszyscy. Usiądźmy. – Zebrani zajęli swoje miejsca, przy których stali, a Prezes znów podjęła głos.
- Chyba wiadomo, po co się tu zebraliśmy. Przez najbliższy miesiąc praca w naszej partycji będzie wyglądała trochę inaczej. Każdy z Kandydatów otrzyma niebieską teczkę, w której znajdzie plan. Są na nim godziny pracy, przydzielone zadania oraz osoby, do których należy się zgłosić podczas wykonywania ich. Oni Wam pomogą. – Mówiąc to ruchem głowy wskazała nas. Tak się złożyło, że Kandydaci usiedli po jednej stronie stołu, a natomiast my, pracownicy Rangi – po drugiej. – W razie jakichś niejasności proszę zwracać się do mnie. Ale myślę, że wszystkie potrzebne informacje znajdziecie w teczkach. Constance, Twoim zadaniem jest przygotować dla mnie wszystkie dokumenty naszych nowych podopiecznych. Zrób to proszę jeszcze dziś.
- Tak, oczywiście.
- A i proszę, wpiszcie na tę listę swoje imiona i nazwiska. – Tym razem zwróciła się do przyszłych Obrońców. Położyła przed nimi pustą kartkę z numerami i podała pierwszej osobie długopis. - Tak będzie prościej.- Gdy wszyscy zdążyli się wpisać, ostatnia osoba podała mi listę.
- To chyba jak na razie wszystko. Możecie wrócić do siebie. – Wstaliśmy, aby wyjść. Starałam się nie patrzeć na gości, po prostu wolałam zając się listą. – A i jeszcze jedno. – Zatrzymał wszystkich głos pani Prezes. – Chyba nie muszę wyjaśniać, że jakiekolwiek stosunki pomiędzy Kandydatami,
a pracownikami bez potrzeby, tzn. nie związane z pracą im powierzoną, są zabronione. Chyba wszyscy wiemy, dlaczego. Tak będzie lepiej. Pamiętajcie, za miesiąc będziecie dorośli. Nie zniszczcie wszystkiego na ostatniej prostej. - I w tej chwili wszyscy wrócili do swoich stanowisk pracy, a jedynie goście zostali w konferencyjnej.
Oczywiście wiadomo dlaczego. Lepiej nie romansować. Gdy skończymy 17 lat, staniemy się dorośli, ale to nie wszystko. Drugą stroną medalu jest Ceremonia Doboru. System dobiera młodych dorosłych w pary, które będą musiały się potem pobrać. I nie będą miały innego wyjścia. Nie ma czegoś takiego, jak ‘związek z miłości’. System dobiera osoby najlepiej do siebie dopasowane, pochodzące z równie dobrych rodów, oczywiście równolatków, no i osoby o innych kolorach oczu. Nie wiem dlaczego, ale niedopuszczalne jest, aby Przyrzeczeni mieli ten sam kolor oczu. To dziwne, ale już tak jest. Więc, za jakiś miesiąc będę nie tylko dorosła, ale będę przyrzeczona komuś, a ktoś będzie przyrzeczony mi. Za miesiąc poznam osobę, z która będę musiała spędzić życie. To chyba rzecz, której najbardziej się obawiam. Prezes nie bez powodu wydała zakaz stosunków niezawodowych. Nie chce, aby doszło do tego, że ktoś komuś w głowie namiesza. Bo przecież Obrońcy są wykluczeni z Ceremonii Doboru. Tak, oni z nikim się nie wiążą. Nie zakładają rodzin. Są sami. Ponieważ bardzo narażają swoje życie na niebezpieczeństwo. Skarciłam się w myślach, że zajmuję się nie tym, co trzeba. Szybko zajęłam się pracą, choć w głowie ciągle miałam myśli o Nim. Niby nie czułam do niego nic wielkiego, ale coś tam kiedyś było.
            Po jakiejś godzinie miałam gotowe wszystkie dokumenty. Zbliżał się czas przerwy, więc miałam się znów spotkać z Vee. No i oczywiście wypić kawę. Mimo, że byłam młoda, wraz piłam jej dużo. Potrzebowałam jej. Wybiła 11, więc udałam się do kafeterii, ale po drodze wzięłam dokumenty. Zapukałam do gabinetu Prezes, a po chwili słysząc pozwolenie, weszłam.
- Oto dokumenty wszystkich Kandydatów. – Powiedziałam, kładąc teczki na biurku należącym do kobiety. Miała ona siwe włosy, ale nie naturalnie, ale pomalowane. Spięła je z tyłu tak, że żaden kosmyk nie miał prawa się wydostać. Na sobie miała czarny żakiet i spódnicę. Elegancką. Właściwie to sama była elegancka kobieta z klasą. Nikt nigdy nie miał prawa podważać jej zdania. Była równolatką mojej mamy. Razem przechodziły praktyki, jak ja i Vee. Dopiero po Ceremonii Doboru zaczęły się od siebie oddalać, a dwa lata później, po ślubach (ślub się bierze po 2 latach okresu stabilicyjnego, gdy przyrzeczeni się dość dobrze poznają, czyli w wieku 19 lat), ich kontakt się prawie całkiem urwał. Odnowił dopiero, gdy ja podjęłam praktyki tutaj. Mama i Prezes czasami się spotykały. Oczywiście patrząc hierarchicznie, to mama była wyżej. Ale poza pracą im to nie przeszkadzało. Mogły się spotykać. Dwa razy nawet była u nas w domu! Czułam się wtedy trochę nieswojo, ale jakoś przeżyłam to.
- Dziękuję, Constance. Na razie nie mam dla Ciebie nic więcej, więc zajmij się tym, co wykonywałaś wcześniej.
- Oczywiście. – I udałam się na przerwę. Od razu odnalazłam Vee, którą otaczało 3 kolegów z pracy. Nie podeszłam do niej od razu, lecz najpierw poszłam zrobić sobie kawę. Chwilę później, gdy Vee mnie zauważyła, sama do mnie podeszła.
- Const! – Znów się przywitała. – No i jak tam? Jakie poważne zadanie dała Ci pani straszna Prezes?
- Miałam przygotować teczki kandydatów. To wszystko. – Odpowiedziałam biorąc łyk kawy. Byłam głodna, więc stanęłam w kolejce, aby wziąć coś za ząb.
- Tylko to? – Zawiedzenie było wymalowane na jej twarzy. W sumie ja też byłam zawiedzona, ale czego mogłam się spodziewać? Że dadzą mi jakieś ważne zadanie? Przecież nie skończyłam jeszcze praktyk.
- Cóż… i tak dobrze, że znalazłam się w tamtym pokoju. To też jakieś wyróżnienie. – Nie wiem, czy próbowałam przekonać bardziej siebie, czy ją.
- Eh… Ciebie zawsze satysfakcjonują takie małostki. Ja bym była zawiedzona. – Gdy już wybrałam, co chcę zjeść, usiadłyśmy przy naszym stałym stoliku i wreszcie spokojnie mogłyśmy pogadać. Miałyśmy 30 minut przerwy.
- Vee… - Zaczęłam, ale nie dane mi było dokończyć.
- Oj dobrze, wiem. – Wzięłam kęs sałatki. Mhmm… pomidor, pycha. – No to opowiadaj kim jest ten przystojniak, jak się nazywa, bo nie pamiętam?
- Co ja mam Ci opowiadać? Nie ma czego.
- Const!
- No co? Nazywa się M., a przynajmniej wszyscy tak na niego wołali.
- M. ? To jego imię? Trochę dziwne. Takie… tajemnicze. – Vee starała się dodać trochę grozy swoim słowom wykonując odpowiednie gesty rękami, ale niezbyt jej to wyszło. Sama też doszła do tego wniosku, ale sądzę, że chyba po mojej minie.
- Wołali na niego M. , ale jego pełne imię i nazwisko to Hunter M. Gray.
- Czekaj… Gray? Jak ta baba należąca do pięciu członków Zarządu, 5 rządzących Komitetem? – No
i zaczyna się. Vee także była dość ciekawską osobą, więc nie da mi spokoju. Cóż, zapewne musiałam się przygotować na masę pytań.
- Tak Vee… jak ta Gray. – Odpowiedziałam spokojnie. – To jego matka.
- Fiu, fiu. – Z zachwytem powiedziała Vee. No ale skąd ten zachwyt? Nie było czym się zachwycać. – No to się nie dziwię, że na Obrońcę się szkoli. Syn jednej z 5 najważniejszych osób w Unicji musi być kimś. Takiego zaszczytu nie może dostąpić byle kto.
- Może i tak…- Nie miałam zbyt wielkiej ochoty o tym rozmawiać.
- No Const, masz nosa do chłopaków.
_ Vee! – Skarciłam ją wzrokiem. – To po prostu mój były kolega ze szkoły. – Przerwałam na chwilę
i poprawiłam się. – Z klasy.
- Tak, tak… Nie masz zamiaru dowiedzieć się, co u niego słychać?
- Nie, nie mam. – Powiedziałam to powoli i, jak to się mówi, dużymi literami. Wiem, że jak Vee się na coś uprze to potem trudno jej daną rzecz wyperswadować.
- Żartujesz? – Oburzyła się Vee. – Pamiętam, jakby to było wczoraj, jak opowiadałaś mi o pewnym przystojnym chłopaku, którego podziwiałaś, a teraz, gdy los znów po latach stawia go na Twojej drodze nie masz zamiaru nic z tym zrobić?! – Chyba za bardzo Vee się tym przejęła. Kurcze, mogłam jej o niczym nie mówić. No, ale stało się.
- Dokładnie, nie mam.
- Kim Ty jesteś? Halo, to nie może być przypadek! Nie widzisz tego?
- Vee, daj spokój. To najzwyklejszy przypadek.
- Przypadki nie istnieją, Const. – Siedziała teraz z założonymi rękami. No pięknie, myśli, że mnie przekona? Nie dam się tak łatwo, bo to czysta głupota, co ona mówi.
- Dobrze Vee, koniec tematu. Zaraz przerwa dobiegnie końca, a ja nie zdążę zjeść swojej sałatki. A nie chce być głodna przez resztę dnia.
- Const, ja tego tak nie zostawię. I Ty na pewno też.
- I tu się mylisz kochana. Dla mnie nie ma czego zostawiać, bo jak czegoś nie ma, to nie ma.
            Do końca przerwy Vee nie podejmowała już tego tematu, więc mogłam w spokoju dokończyć sałatkę. Gadałyśmy o różnych rzeczach związanych z Rangą, przekazała mi najświeższe plotki, nad którymi rozmawiałyśmy. Po chwili zapomniała już, o naszych nowych gościach. Śmiałyśmy się, że aż czasami oglądali się na nas inni pracownicy, ale wcale nie zwracałyśmy na to uwagi. Niestety przerwa dobiegła końca i trzeba było wracać do swoich zajęć.
- Dobrze Const, do zobaczenia potem. – Pomachała mi na odchodne i ruszyła w kierunku wyjścia. –
A i pamiętaj. – Zatrzymała się w połowie drogi i odwróciła do mnie. – Nie ma czegoś takiego jak przypadek. – I z uśmiechem na ustach szybko wyszła, zanim zdążyłam cokolwiek jej odpowiedzieć. Taka właśnie była Vee.
            Bardzo szybko dzień dobiegł końca. Przygotowujących się na Obrońców, już dziś nie widziałam. Może nie było ich nawet na naszym piętrze?  A może po prostu pracowali w innych miejscach. Nie wiem. Może to i dobrze, bo mogłam się skupić na swoich zadaniach i w końcu dokończyłam to, co miałam zrobić rano, zanim przerwała mi Vee. Ubrałam się i wyszłam z biura.
- Const, czekaj!
- Vee. – Zobaczyłam biegnącą w moim kierunku, koleżankę. – Też skończyłaś?
- Wszyscy kończymy o tej samej godzinie głuptasie! – A no tak. Zapomniałam, bo często zostawałam po godzinach, a dziś wyjątkowo nic nie miałam do roboty. – To jak minął Ci dzień?
- Normalnie i spokojnie. A skąd to zainteresowanie…? – Na początku nie zrozumiałam, o co jej chodziło, ale po chwili domyśliłam się. – Vee… Przerabialiśmy to.
- No wiem, ale… widziałaś go znów?
- Nie. – Odpowiedziałam krótko. – Od czasu, gdy wyszłam z porannego zebrania to nie.
- To kiepsko… - Powiedziała Vee ze skwaszoną miną.
- Dlaczego? – Zdziwiłam się. – Może to i lepiej. Może nie będę go widywać i nic nie będzie mnie rozpraszać.
- Ha! Przyznałaś się! – Ucieszyła się Vee i uśmiechnęła tym swoim zwycięskim uśmiechem. – Przyznajesz, że nie jest Ci obojętny i rozpraszałby Cię! To już coś.
- Vee, czepiasz się. – Chciałam ją zbyć, ale chyba mi się nie udało. – Tylko tak mi się powiedziało.
- Tak, tak.
            Gdy byłyśmy już na dole, był czas aby się pożegnać. W końcu mieszkałyśmy w innych częściach miasta.
- No to co, Vee. Do jutra. – Uśmiechnęłam się i podeszłam ją przytulić na pożegnanie.
- No do jutra, chyba, że…
- Chyba, że co? – Odsunęłam się trochę, aby spojrzeć na nią.
- Masz ochotę gdzieś wyjść ? Wiesz, słyszałam, że ma być dziś próbny pokaz sztucznych ogni na Ceremonię Doboru. Już przygotowują wszystko! – Ucieszyła się Vee. – No, ale ja nie mam z kim pójść, a samemu trochę głupio…
- Ty na serio nie możesz się tego doczekać? – Zapytałam ze zdziwieniem.
- No! A Ty nie?
- Wiesz, mi jakoś się nie śpieszy, aby poznać tego faceta, z którym spędzę resztę życia.
- No co Ty! To będzie fajne. Ja już odliczam dni do Ceremonii.
- Ja nie. – Powiedziałam ze smutkiem. – Bo co to za przyjemność? Spędzasz życie z kimś, kogo Ci każą poślubić. Całkiem obcą osobę, a Ty nic nie możesz na to poradzić? Kto wie, kim on jest? Jaki jest? Nie każdy mężczyzna jest taki fajny i  dobry. Różni się zdarzają. A Ty nie możesz powiedzieć nie. Nie masz żadnego prawa głosu.
- Ale zawsze tak było i nikt się nie skarży.
- Vee, a co mają mówić? I do kogo? Proszę Cię.
- Const, dlaczego martwisz się na zapas? Może okaże się, że jest Ci przypisany jakiś romantyczny przystojniak, w którym się zakochasz i będziecie szczęśliwi?
- Vee, życie to nie bajka. – Powiedziałam. – Popatrz na tych wszystkich ludzi. Nie ma małżeństw
z miłości. One wymarły! Małżonkowie się TOLERUJĄ. Tak jest na ogół.
- A Twoi rodzice? – Dobra, trafiła w dobry punkt.
- Moi rodzice… O nich można powiedzieć, że są przyjaciółmi. Ale nic więcej, wiem bo jak byłam mała próbowałam się doszukać czegoś więcej, ale niestety…
- Const…
- Więc widzisz. A pomyśl o tych facetach, który w pracy z Tobą flirtują.
- Co z nimi? – Zapytała, nie mając pojęcia, o co mi chodzi.
- Oni przecież też mają żony! – Powiedziałam odrobinę za głośno. - Ja bym nie chciała, aby mój mąż tak traktował mnie, że w pracy flirtuje z innymi.
- Dobrze Const.. – Powiedziała, poddając się. – Wiem o co Ci chodzi… Boisz się. Ale to normalne. Kto się nie boi? Ja też się boję. Ale jestem dobrej myśli, bo pozytywne myślenie to podstawa. Będę się cieszyć na zapas. Mam zamiar teraz wyobrażać sobie, że za miesiąc zostanie mi przyrzeczony jakiś książę. Bo co mi pozostaje? Będę martwić się po fakcie, ale na zapas nie zamierzam. – Położyła dłoń na moim ramieniu. – I Ty, Const, też tego nie rób. Proszę. – Spojrzała na mnie tymi swoimi dużymi oczami, a mi nie pozostało nic więcej, jak powiedzieć:
- Dobrze. Postaram się.
- Const, to dla Twojego dobra. – Vee uśmiechnęła się i znów mnie przytuliła. – No to jak? Pójdziesz ze mną dziś? – Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Niezbyt chętnie wychodziłam do pracy z domu, ale właściwie dlaczego miałabym dziś też zostać? Został mi tylko miesiąc. Za około 30 dni będę dorosła
i nie będę mogła się bawić. Musze wykorzystać ten czas jak najlepiej.
- Zgoda. – Powiedziałam z uśmiechem.
- To wspaniale Const! – Ucieszyła się Vee. – To gdzie się spotkamy i o której?
- Nie wiem. – Odpowiedziałam. – A Ty co proponujesz?
- Wiesz, chcę spędzić chwilę w domu, ogarnąć się i w ogóle. Która jest?
- Za 25 czwarta. – Powiedziałam, po spojrzeniu na zegarek.
- Więc może o 18:30? Na placu głównym w centrum?
- Myślę, że to dobry pomysł. – Powiedziałam z uśmiechem.
- No to do zobaczenia później.
- Do zobaczenia.
            I udałam się w drogę do domu. Akurat nie musiałam długo czekać na kolej, więc chwilę przed 17 byłam w domu. Jak zwykle nikogo nie było. Przebrałam się w coś luźniejszego i zabrałam za przygotowywanie kolacji. Niedługo potem wrócił Nate, więc mi pomógł. Zawsze jak robiliśmy
w kuchni coś razem, to na koniec wyglądała jak pole bitwy. Tak przynajmniej określała to mama.
            Czas minął bardzo szybko, więc szybko zbliżał się czas spotkania z Vee.
- Wychodzisz gdzieś? – Zapytał Nate wyglądając do mnie przez uchylone drzwi.
- Yhym. – Tylko tyle odpowiedziałam
- Z chłopakiem?
- Nie! – Chyba odpowiedziałam trochę za ostro. – Oczywiście, że nie. Z koleżanką z pracy.
- Aha. – Nate wyraźnie posmutniał. Wstałam i podeszłam do niego.
- Czemu masz taką minę?
- Jaką? Wydaje Ci się.
- Nate… - Usiadł na moim łóżku, a ja przykucnęłam przed nim. – Co się stało?
- Nic… Myślałem, że umawiasz się z jakimś chłopakiem. Byłoby fajnie, byłabyś szczęśliwa. Dziewczyny zawsze są szczęśliwe, gdy mają chłopaków.
- Skarbie… Nie umawiam się z nikim, bo to bez sensu. Za miesiąc poznam chłopaka, z którym będę musiała wziąć ślub. Po co spotykać się z kimś, z kim nie będę mogła być? To by tylko wszystko skomplikowało.
- Może… ale ja tylko chciałbym, abyś była szczęśliwa. – Po tych słowach przytuliłam brata. Martwił się o mnie. A ja o niego.
- Ja jestem szczęśliwa. Z Tobą. Z Rodzicami. Z Wami.
- Ale nie tak… Widziałem szczęśliwsze dziewczyny. Chciałbym, abyś Ty też się tak uśmiechała, jak one.
- Kiedyś będę.
- Obiecujesz? – Powiedział, a mówiąc to, patrzył na mnie tymi swoimi dużymi, niebieskimi oczami. Miały dokładnie taki sam kolor, jak moje. Ludzie często właśnie na podstawie tych niebieskich oczu poznawali, że jesteśmy rodzeństwem. Mało kto miał tak czysto niebieskie oczy.
- Tak, obiecuję. – W tej chwili wstał i objął mnie tak, że się oboje przewróciliśmy i leżeliśmy na dywanie, śmiejąc się.
- No dobrze, młody, ale muszę już iść.
- Musisz?
- Tak, ale niedługo wrócę.
- Kiedy?
- Nie wiem, ale jeszcze mnie dziś zobaczysz.
- Dobrze, no to idź. Będę czekał. - Poczochrałam jego blond włosy i zeszłam na dół.

- Wychodzę! – Krzyknęłam zamykając za sobą drzwi i zeszłam schodami na dół, wkraczając na chodnik. Wokół mnie panowała ciemność, którą rozświetlały pojedyncze lampy. Mimo wszystko nie bałam się, bo nie byłam jedyną osobą, która tutaj szła. Było mnóstwo innych ludzi. Idąc chodnikiem, przez okna kawiarni widziałam zapełnione wnętrza. Widocznie inni też lubili wychodzić po pracy
i spotykać się ze znajomymi. Więc czemu i ja miałam tak nie robić? Weszłam do wagonu kolei
i pojechałam w stronę centrum.

________________________________________________________

Wiem, że dość szybko dodaję drugi rozdział, no ale to podekscytowanie, że publikuję to no i chciałam abyście w miarę się wdrążyli w temat. :) Co sądzicie o tej historii? Mam nadzieję, że nie jest źle.
Do przeczytania! xx