piątek, 29 sierpnia 2014

Chapter 9

Od chwili, gdy wszystko się wydało minął już tydzień, a ja nadal zachowywałam się jak dziecko i unikałam Huntera na każdym kroku, czego on wydawał się nawet nie zauważać. Ale wiem, że to tylko pozory, bo dobrze wiedział, że to robiłam. Wszystkie sprawy związane z tegoroczną rekrutacją zakończyliśmy, więc oznaczało to, że nasza dotychczasowa współpraca również się zakończyła. A przynajmniej dopóki nie przydzielą nam czegoś nowego.
                Przerwa na lunch dobiegła końca, więc musiałam opuścić mój azyl w postaci towarzystwa Vee i Wrena, i wracać do siebie, gdzie jakieś 3 metry dalej przez cały dzień siedział Hunter. Znów na biurku czekał na mnie papierowy kwiatek. Była to już chyba taka mała tradycja, bo codziennie znajdywałam jeden na swoim biurku, więc Hunter chyba tak nie do końca mnie ignorował.
- Constance! – Zanim wyszłam ze stołówki usłyszałam za sobą głos. – Czekaj. – Obróciłam się i zobaczyłam biegnącego w moim kierunki Andrew, sekretarza Nadine Price. Zapowiada się ciekawie. – Zaradca Price prosiła bym Ci przekazał, że chciałaby byś po lunch’u do niej przyszła. I nie, nie wiem o co chodzi. – Nie wiem skąd, ale najwidoczniej domyślił się, że chciałam o to zapytać. Delikatnie uśmiechnęłam się, a on to odwzajemnił. Mimo, że widywałam go codziennie, to dopiero teraz zdołałam się mu przyjrzeć i pierwsze, co nasunęło mi się na myśl to to, że był przystojny. Wyższy ode mnie o głowę, brązowooki brunet. No i do tego był w moim wieku. Chyba trochę zbyt długo mu się przyglądałam, bo na ziemię sprowadził mnie hałas dobiegający z mojego stanowiska, a dokładniej z pobliskiego stanowiska Huntera. Najwyraźniej wypadł mu z rąk segregator.
                Jeszcze raz uśmiechnęłam się do Andrew i poszłam do Nadine. Przed wejściem lekko przygładziłam koszulę, by nie wyglądała na niechlujnie pogniecioną i zapukałam.
- Witaj Constance. – Przywitała mnie, ale ja jedynie skinęłam głową. Nie lubiłam bezsensownie odzywać się, gdy rozmawiałam z kimś wyższym rangą. – Pewnie zastanawiasz się, dlaczego znów musiałaś się tu fatygować. – Prawdopodobnie znów miałam jakieś zadanie do wykonania. Pozostało tylko pytanie, czy mam to wykonać sama, czy z pomocą Huntera.
- Zakładam, że za chwile rozwieje Pani wszystkie moje wątpliwości.
- Taki mam zamiar. – Czy mi się zdawało, czy na jej twarzy pojawił się uśmiech? I to gdy byłyśmy same, a z tego co słyszałam, to nigdy nie okazywała przychylności dla jakiegokolwiek urzędnika, a co dopiero praktykanta. – Jak wiesz, za 3 tygodnie będzie miał miejsce najważniejszy dzień w życiu każdego 17 latka w Aravadzie, a właściwie w całej Unicji. – Tak, jakby była potrzeba przypominania mi o tym. – Na wczorajszym spotkaniu Rady, przewodnicząca Komisarz Alexandra Grey zaproponowała, aby Rada zagłosowała nad pewnym pomysłem, który oczywiście został zatwierdzony. – Robiło się coraz ciekawiej.
- Zakładam, że zaraz zdradzi mi pani, jaki to był pomysł.
- Tak. Ponieważ będziesz musiała zrobić pewną rzecz, która jest z tym związana. Ale nie martw się, to nic trudnego, a właściwie coś banalnie prostego. Twoim zadaniem będzie wysłać zaproszenia.
- Co? – Chyba się przesłyszałam. Nigdy nie słyszałam, żeby ktokolwiek w Randze zajmował się wysyłaniem głupich zaproszeń. I właściwie zaproszeń na co?
- Constance. Komisarz zaproponowała, by wprowadzić małe wydarzenie, które będzie poprzedzać Ceremonię Doboru.
- Wydarzenie?
- Bal. – Odpowiedziała chyba tak spokojnie, jak to było możliwe. Jakby to było coś, co działo się cały czas. – To będzie bal dla wszystkich 17 latków w Aravadzie. A odbędzie się w przeddzień Ceremonii Doboru.
- Proszę mi wybaczyć, ale nie widzę w tym sensu. Bal to uroczystość dla obojga płci, czyli by się poznali. A co, jeśli dziewczyna pozna chłopaka, z którym połączy ją nić sympatii, a następnego dnia zostanie przyrzeczona innemu.
- Constance… jesteś jeszcze młoda, więc nie rozumiesz, że takie rzeczy nigdy się nie zdarzają. Zresztą jeśli się nawet zdarzy takie coś, to nie będzie to nic wielkiego i po maksimum tygodniu oboje zapomną o tym. – Raczej nie będą mieli wyboru, bo czuję, że ktoś by im pomógł zapomnieć. No bo raczej nie pozwoliliby, aby para głupiutkich nastolatków zrobiła jakiekolwiek zamieszanie.
- Zresztą Constance, czemu nie? To tylko jeden wieczór zabawy. Dlatego wszyscy się zgodzili.
- Jednogłośnie? – To było dość zadziwiające, bo o ile wiem z plotek, to nigdy żaden projekt nie przechodził jednogłośnie. Zawsze ktoś miał jakiś sprzeciw i w końcu decydowała większość. Pamiętam jak kiedyś chcieli głosować, aby dzieci jeszcze wcześniej posłać do szkoły wszyscy mówili, że to tylko formalność, wszyscy się zgadzają, a jak przyszło co do czego, to był rozłam i wybuchła wielka afera. W końcu i tak przegrali głosowanie.
- Nie, ale to nie ważne. – Pewnie, że nie ważne. Swoją drogą, ciekawe kto miał czelność sprzeciwić się Komisarz Alexandrze Grey? To pewnie pozostanie tajemnicą, bo nie wydaje mi się, by palili się by to wyjawić. – Więc wracając do Ciebie… Twoim zadaniem będzie, tak jak mówiłam, wyszukać wszystkich Obywateli przystępujących za trzy tygodnie do Ceremonii i wysłać im informację o balu oraz zaproszenie.
- Przepraszam, ale osobiście mam zaproszenia przygotować?
- Nie moja droga, wszystko Ci dostarczę w przeciągu 2 dni. Ale teraz się tym nie martw, bo najpierw musisz znaleźć wszystkie potrzebne dane. Na tym polega Twoje zadanie. – Tylko skinęłam głową i chciałam się stąd wynosić. – A i Constance…
- Tak?
- Zacznij sobie już szukać jakiejś sukni. – Powiedziała z  tłumionym uśmiechem. – I chyba nie muszę przypominać, abyś o tym nikomu na razie nie wspominała. Oficjalnie wszyscy się dowiedzą za tydzień.
                Dochodziła 16:30, więc większość urzędników już skończyła pracę i na piętrze zostało już niewiele osób. Skończyłam to, co miałam zrobić i miałam  wolne. Wystarczyło tylko poskładać dokumenty i można się zbierać. Na zewnątrz było o tej porze chłodno, więc narzuciłam na siebie sweter i wyszłam z biura. Na dole zamieniłam jeszcze kilka słów z Simonem, który przekazał mi najświeższe rangowe plotki. Podobno jeden z ochroniarzy został dziś ojcem i tak się ucieszył na tą wiadomość, że zaczął tańczyć z radości z informatorką z parteru. W momencie, gdy opowiadał o tym Simon wydawało się to śmieszne, bo prawda jest taka, że w Randze nie jest powszechne publiczne okazywania emocji. Wszyscy kryją się za maską powagi, nie pozwalając sobie nawet na przyjazny uśmiech na powitanie, czy pożegnanie.
                Idąc na kolej nie śpieszyłam się, bo miałam jakiś 15 minut, więc do dość dużo czasu. Idąc w centrum miasta, mogło się wydawać, że jest jasno, ale to tylko pozory. Gdyby w jednej chwili zgasły wszystkie światła, zrobiłoby się tak ciemno, że nie byłoby widać nawet własnej ręki. Wiem to z autopsji, bo kilka lat temu miała miejsce taka masowa awaria, a wtedy zapanował wielki chaos. Wtedy po raz pierwszy spędziłam z mamą tyle czasu. Nie było jeszcze Nate’a, więc byłam tylko ja. Opowiadała mi różne historie, np. jedna była o tym, że nie zawsze było ciemno, że kiedyś było coś takiego jak słońce, ale wybuchła epidemia jakiejś choroby i zebrano resztki ludności do szczelnie zamkniętych 5 miast Unicji, z czego nad każdym była szczelna elektryczna kopuła, która nie przepuszczała światła. Na początku ludziom się to nie podobało i bardzo brakowało im światła, ale po wielu latach zapomnieli o tym. Mieli tylko namiastkę światła w postaci elektryczności. Nigdy nie wierzyłam w to, myślałam, że to tylko bajeczka dla dzieci, bo w szkole nigdy nie uczono o czymś takim. Potem, jak byłam starsza, dopadły mnie wątpliwości i zaczęłam sobie to wszystko tłumaczyć tą historią. Ale nigdy nikomu nie mówiłam o niej, bo nawet mama nigdy więcej nie chciała do tego wracać. Mówiła, że to tylko bajka, którą na prędce wymyśliła, abym miała czym zając myśli i bym się nie bała. Wtedy też był pierwszy i jedyny raz, gdy podniosła na mnie głos. Od tej pory nigdy już nie wspominałam o tym nikomu, ale nadal czasem nad tym rozmyślam.
                Nawet nie zauważyłam, gdy stanęłam przed wystawą sklepu z sukniami. Może z tego co wiedziałam, w Unicji ubrania nie stały na wysokim poziomie, to mimo wszystko w Aravadzie były najlepsze. W końcu to była Stolica zjednoczonych 5 miast.
                Na wystawie były wywieszone 3 suknie, ale tylko jedna przyciągnęła moją uwagę. Była skromna, ale i odważna w pewnym sensie. Miała duże wycięcie na plecach, co praktycznie było brakiem materiału z tyłu. Od ramion aż do pasa było wcięcie. Sukienka sięgała kolan i miała  rękaw po łokcie. Przylegała do ciała, więc bardzo dobrze podkreślałaby sylwetkę dziewczyny, która ją by założyła. I najważniejsze było to, że była w moim ulubionym kolorze – niebieskim i do tego jeszcze się pięknie mieniła. Wiem, że to tylko brokatowa sztuczka, ale na mnie zrobiła wielkie wrażenie.
- Pięknie byś w niej wyglądała. – Poczułam ciepły oddech na swojej szyi i lekko wzdrygam się. Szybko odwracam się i o mało nie stukam się nosem o nos Huntera. Że też musiałam się tak zachwycić tą sukienką, że nawet nie usłyszałam jak podchodził.
- Cóż, pewnie nigdy się tego nie dowiemy. A teraz przepraszam, ale musze iść. – Próbowałam go wyminąć, ale on bezczelnie mi na to nie pozwolił.
- Mamy jeszcze czas, a poza tym mogę się z Tobą przejść. – Zaproponował, ale czułam, że nie powinnam przyjmować tej propozycji, bo nie wyjdzie z tego nic dobrego. Ale pozostawało pytanie, czy mam jakikolwiek wybór? Więc spasowałam i i poszłam obok niego.
- Ale ja na serio mówiłem, że ta sukienka by do Ciebie pasowała. Pomyśl tylko, jak ten niebieski kolor idealnie zgrałby się z tymi pięknymi włosami. – Mówiąc to, nawinął sobie delikatnie kosmyk na palec i dokładnie mu się przyglądał, jakby był to jakiś nowy gatunek zwierzaka. Po chwili spojrzał na mnie i puścił zbłąkany kosmyk, który od razu poprawiłam, wsadzając go za ucho.
- A więc... wracając do sukni. Zakladam, że skoro ją oglądasz, to powiedziano Ci o balu. - Nie byłam pewna, czy dobrze usłyszałam to co powiedział Hunter. Bal. Nie możliwe żeby wiedział. Ale skąd? - Po twojej minie widzę, że Cię zaskoczyłem.
- Ciszej! Skąd wiesz o balu? - Nie dałam mu dokończyć tego, co chciał powiedzieć. Wydawał się rozbawiony. 
- Const... zapominasz kim jest moja matka. - A tak. Wiec dowiedział się tego od matki, Komisarz Alexandry Gray. Czemu od razu na to nie wpadłam?- Fajny pomysł, nie sądzisz? Ten cały bal przed Ceremonią.  Właśnie patrzysz na jego pomysłodawcę. - Wyszczerzył zęby w dumnym uśmiechu, a ja stałam z otwartymi ustami. 
- Skąd Ci taki durny pomysł przyszedł do głowy?!  - Otrząsnęłam się i odzyskałam głos. - Jakbyśmy nie mieli wystarczająco stresu to jeszcze bal. 
- Ej. - Hunter chciał się bronić. - Właśnie pomyślałem że to dobry pomysł, ale się rozluźnić. Zabawa. Oj nie bądź taka sztywna Const. 
- Przecież, dla Was, Obrońców Ceremonia Doboru nic nie znaczy, więc po co wam zabawa? O ile mi wiadomo to wy się ciągle bawicie. - Hunter wzruszył jedynie ramionami na znak, że to nie jego wina. - Dla was to jedynie oficjalne potwierdzenie dorosłości, nie to co dla reszty, chwila poznania jak dalej potoczy się ich życie. Z kim je spędzą. Gdzie zamieszkują.
 - Const, spokojnie! Przepraszam. - Chyba faktycznie niepotrzebnie mówiłam mu o tym. Jego to przecież nie rusza, a ja tylko zdradzałam jak bardzo mnie to wszystko stresowało.
 - Hunter wybacz, ale chyba muszę już iść. Kolej już jest, a ja nie mogę się spóźnić. 
- Rozumiem. - Kiwnął głową na znak, by potwierdzić te słowa. – Const? Nie miałem nic złego na myśli, myślałem, że to będzie dobry pomysł.
- Hunter. – Podeszłam do niego na tyle blisko, że mogłam szeptać. – Wiem. – Zamilkłam na chwilę i przyglądałam się jego twarzy. – Może to faktycznie dobry pomysł. Przecież nie jestem przedstawicielem wszystkich 17latków, więc inni mogą myśleć inaczej niż ja. – Hunter, który dotychczas miał utkwiony wzrok we wszystkim, tylko nie we mnie nagle spojrzał na mnie.
- Ale nie obchodzi mnie, co pomyślą inni. Chciałem wiedzieć tylko to, jak ty to postrzegasz. – Serce mi zabiło, ale nie byłam pewna, czy uszy nie robią mi psikusa i się nie przestraszyłam. Wszystko szło w niebezpiecznym kierunku, ale czy tak naprawdę skrycie nie marzyłam o tym, gdy to wszystko zaczęłam? Nagle cała moja odwaga wyparowała.
- Musze iść. – Odwróciłam wzrok i odeszłam. Nawet się nie odwróciłam, ale potrzebowałam masy sił, by tego nie zrobić.
Wiedziałam, że uciekam i nie czułam się z tym dobrze. Chyba naskoczyłam na niego trochę albo mało do tego brakowało. Ceremonia Doboru zbliżała się wielkimi krokami, a ja nic na to nie mogłam poradzić. Bałam się, ale to chyba nic niezwykłego.

                     ____________________________________________

Uff... Rozdział jest? Jest! Pomysł na dalsze losy jest? Jest! Więc teraz tylko potrzeba, aby nie brakło weny na pisanie ich i aby był czas. 
Szczerze mówiąc jestem dumna z tego opowiadania.
Jaki wiecie, to ostatni post wakacyjny. Od 1 września idę do liceum, więc nie wiem jak to będzie. Będę się starać, aby dalej to trwało!  Ale od razu przepraszam za jakiekolwiek opóźnienia, jakie by się pojawiły. :(
Jak poprzednio, aby mówić o następnym rozdziale, chciałabym poznać opinię Waszą w 5 komentarzach. W piątek kolejny rozdział.(ten na pewno bez opóźnień, bo już jest napisany)
~~~
Właśnie! Jakie macie odczucia po tym rozdziale i tym, co się dotychczas wydarzyło? Czego się spodziewacie? ;)
Do przeczytania! :)

piątek, 22 sierpnia 2014

Chapter 8

Jeszcze nigdy nie miałam takiej sytuacji! W połowie trasy zepsuła się kolej, więc wszyscy musieli ją opuścić do czasu przyjazdu osób odpowiedzialnych za jej naprawę. Jednak to oznaczało, że resztę drogi do Rangi musiałam pokonać pieszo. A z kondycją u mnie nie za różowo, ale cóż, musiałam się sprężać, bo spóźnić się nie mogłam za żadne skarby. Jeszcze 8 minut i 1 km. Zdążę. Muszę.
            Mijałam ludzi, którzy w przeciwieństwie do mnie, nie śpieszyli się tak bardzo, bo szli najspokojniej, jak się dało trzymając w ręku kubek Latte, która miała za zadanie pobudzić ich tej doby.
            Do Rangi wpadłam jak burza, aż wszyscy na dole się za mną oglądali. A może to dlatego, że biegłam na boso? Bo to chyba niecodzienny widok, że ktoś w tak poważnej instytucji śmie zakłócać spokój biegając na bosaka, a w dodatku dysząc tak, że brzmiał jak słoń. Coś tu było nie tak, a jak to ludzie, którzy ciekawość mają uwarunkowaną genetycznie, to się przyglądali. Ja jednak nie miałam czasu by zwracać na to uwagę.
- Uuu, spokojnie księżniczko. – Powiedział do mnie Wren, na którego o mało nie wpadłam wybiegając z windy.
- Nie mam czasu na spokój! – Odparłam mijając go. Odwróciłam się jeszcze i posłałam mu najszerszy uśmiech, na jaki było mnie stać. Chciałam mu jakoś zrekompensować to szybkie ‘powitanie’ no i w końcu humor mi dopisywał, więc czemu miałam oszczędzać na uśmiechach, które nic nie kosztują? Przy swoim biurku znalazłam się 2 minuty przed czasem, a to oznaczało, że śmiało mogłam powiedzieć, że pobiłam swój rekord w bieganiu. Położyłam na biurku torebkę, której już nie dałam rady trzymać. Byłam trochę opadła z sił, ale z pewnością po kilku minutach naładuję akumulatory.
- Dzień dobry Constance. – Dopiero po chwili zorientowałam się, że M. już był przy swoim stanowisku. Nawet go nie zauważyłam, co było trochę dziwne, biorąc pod uwagę jak śledziłąm jego poczynania w ciągu kilku ostatnich dni.
- O, cześć. – Odpowiedziałam nadal mając na ustach szeroki uśmiech.
- Dlaczego… trzymasz buty w ręku? – Zapytał niepewnie przyglądając mi się, a ja dopiero teraz sobie przypomniałam, że nadal stałam boso.
- Długa historia… - Powiedziałam zmieszana lekko i od razu założyłam pantofle, a po chwili usiadłam na fotelu, który w tym momencie wydawał mi się najwygodniejszy na świecie. M. jeszcze przed moment przyglądał się mi, ale po chwili wrócił do swojego zajęcia. Wydawało mi się, czy lekko uśmiechnął się?
            Zdjęłam płaszcz, wzięłam terminarz, w którym zapisywałam sobie wszystkie pozycje do zrobienia i zaczęłam go przeglądać. Zadanie na dziś – przygotować się na jutrzejszy dzień, czyli drugi dzień odwiedzin w szkole. Super.
            Odłożyłam notes, a wtedy przez przypadek coś spadło z mojego biurka. Wychyliłam się i to podniosłam. Czy to był papierowy kwiatek?
- Uhuhu nie wiedziałam, że masz takie zdolności manualne. – Aż podskoczyłam.
- Vee! Mówiłam Ci tyle razy, nie skradaj się tak.
- Ja się przecież nie skradam. To Ty jesteś jakaś taka płochliwa, że tak łatwo Cię przestraszyć.
- Tak już mam. – Chciałam uciąć ten temat, który zawsze kończył się tak samo. – A kwiatka nie zrobiłam ja tylko go znalazłam na biurku. A właściwe pod, bo znalazłam dopiero jak mi spadł.
- Czyżbyś miała jakiegoś cichego wielbiciela?
- Vee, nie kpij. – Prędzej bym była skłonna uwierzyć, że to może Simon wieczorem sprzątał biuro i chciał mi poprawić humor i go zostawił. Albo przez przypadek,
a nie ze względu na mnie. Wszystko z nim było możliwe. – No ale co Cię tu sprowadza?
- A nic, szłam do Jerrego, bo mam do niego sprawę, a że jesteś po drodze to wpadłam. Nie cieszysz się?
- Oczywiście, że się cieszę. – Powiedziałam nadal bawiąc się kwiatkiem.
- Nie masz pojęcia, kto go zostawił?
- Nie. – Ale nadal próbowałam wymyśleć, kto to może być. Niestety – kandydatów brak.
- Niech zgadnę: A teraz cały dzień będziesz o tym myśleć?
- Jakbyś mnie nie znała. – Siliłam się na odrobinę ironicznego tonu, ale nie jestem pewna czy mi wyszło.
- Razem z Wrenem wychodzimy dziś na lunch poza Rangę. Przyłączysz się?
- Nie wiem, czy nie będę Wam wadzić. – Posłałam jej szeroki uśmiech, ale chyba jej nie było do śmiechu.
- Const! Znowu zaczynasz?
- Oj Vee, nie obrażaj się. Ja po prostu lubię Cię denerwować. A ten temat szczególnie się w tym sprawdza. A co do lunch’u to dziękuję, ale zostanę tutaj.
- Ale to był pomysł Wrena abyś z nami poszła. – Czyżby Vee chciała mnie przekonać właśnie tym? Miałam sporo do zrobienia jeszcze, więc nie chciałam opuszczać Rangi. A poza tym byłam pewna, że do końca dnia będę jeszcze odczuwać skutki dzisiejszego małego biegu.
- Skoro to był pomysł Wrena, czyli Ty mnie nie chcesz tam? Spoko, i tak miałam zostać.
- Const, oczywiście, że chcę. Co Ty się dzisiaj tak uczepiłaś Wrena?
- A tak jakoś, mam dobry humor.
- Właśnie widzę. Opowiesz mi o tym dziś wieczorem i nie ma zmiłuj się! A co do lunch’u to jeszcze się zastanów. I jak zmienisz zdanie to wiesz, gdzie nas szukać.
- Wiem wiem… - Vee poszła dalej. A ja? Sama już nie wiedziałam, czym mam się zająć. W końcu padło na zrobienie listy uczniów szkoły, którą miałam jutro odwiedzić. Nie było to zbyt wymagające zajęcie, ale i tak było do zrobienia konieczne.
            Bawienie się danymi w systemie zawsze sprawiało mi przyjemność. Po prostu lubiłam to robić. W końcu weszłam też na swój profil w Systemie. Było tak chyba dosłownie wszystko, zaczynając od koloru oczu, włosów kończąc na drzewie genealogicznym rozbudowanym 5 pokoleń wstecz. Widać nieźle musieli tego wszystkiego pilnować. Pewnie aby nie dobrać do siebie osób spokrewnionych. Gdy zaspokoiłam ciekawość, wróciłam do robienia listy. Szło oczywiście gładko
i bezproblemowo, ale do czasu…
- No bez żartów… - Mruknęłam do siebie. System chyba się na mnie uwziął i odmówił mi posłuszeństwa. Niechcący stuknęłam o biurko. – No nie!
- Coś nie tak? – Zaciekawił się M. Jeszcze tego brakuje, aby zobaczył, że jestem dziś taka nieudolna. A było tak miło. No może oprócz tego wypadku z koleją.
- System się chyba na mnie obraził, bo nie chce współpracować. – Wyjaśniłam z rezygnacją. M. natomiast wstał i podszedł. Stanął za mną i pochylił się nad urządzeniem obsługującym cały system. Był tak blisko mnie, a jednocześnie tak daleko. Szczerze mówiąc to gdybym chciała, to gdybym przesunęła się odrobinę w prawo to dotknęłabym jego policzka swoim. Const! O czym Ty myślisz, przestań! W myślach wylałam na siebie kubeł zimnej wody. Trzeba się jakoś uspokoić, ale chyba na moje dość szybko galopujące serce to to chyba nie pomoże. Wszystko przez ten wczorajszy upadek ze schodów i małe 'leżakowanie' na Hunterze. Tylko bez skojarzeń... ale przecież to ja tylko mam te skojarzenia. Kurcze.
            M. tymczasem zdołał już przedrzeć się przez zapory tego urządzenia i starał się naprawić jakiś błąd. Ani się obejrzałam, a wszystko było gotowe.
- Widzisz, nie taki diabeł straszny, jak go malują. – Hunter znalazł się niebezpiecznie blisko mojego ucha. A to, jak wiadomo, nie działa dobrze dla mojego serca, które i tak chyba przebiegło dzisiaj wystarczająco długi maraton. – A wracając do Twojego pytania… tak, lubię tajemnice. – Gdy wyszeptał to do mojego ucha, moje serce omal nie zrobiło salta. Omal, bo chyba zamiast tego stanęło.
- Ale ja… ja nie zadałam… Ci takiego pytania. – Odwróciłam głowę, patrząc teraz prosto w te dwa, głębokie oceany i siliłam się, aby mój głos nie drżał. I chyba mi się udało. Jednak mimo wszystko i ja mówiłam szeptem.
- Zadałaś… Nie pamiętasz? – Uśmiechną się zagadkowo, a ja w tym momencie sobie przypomniałam. On wie. Rozpadłam się na milion kawałków, aby sekundę później zebrać się w całość. Nie sądziłam, że ta chwila będzie tak wyglądać. Właściwie to nie sądziłam, że ta chwila w ogóle kiedykolwiek będzie miała miejsce. Ale czy aby na pewno? Czy może sobie tak tylko wmawiam, a tak naprawdę, gdzieś w sobie, miałam nadzieję, ze to się stanie? Sama już nie wiem.
- Ale skąd… - Próbowałam zapytać.
- Skąd? – Hunter znów się uśmiechnął. – Pamiętasz moment, gdy wczoraj na mnie leżałaś? – Czułam, że zawitał mój stary znajomy, rumieniec. Nic nie odpowiedziałam tylko starałam się odwrócić wzrok. Hunter natomiast nadal pochylał się za mną i szeptał mi do ucha, aby nikt więcej nie słyszał tej rozmowy. To miała być nasza i tylko nasza tajemnica. Jedynie kiwnęłam głową na znak, że pamiętam wczorajszą sytuację. – Więc poczułem wtedy Twoje perfumy… zapach, który skądś kojarzyłem…
A był to bardzo specyficzny zapach. Piękny, słodki, a zarazem bardzo rzadki. – Słuchałam chyba jak zahipnotyzowana. – A więc taki zapach czułem tylko raz. Pachniały tak Twoje liściki. – Znów kątem oka zobaczyłam jego uśmiech. Czyż się nie mylę?
- Ja…
- Nic nie mów. Na razie o tym nie rozmawiajmy. – Poczułam delikatne muśnięcie na policzku. Całus. A może tylko mi się wydawało? Sama już nie wiem. W każdym razie było to tak delikatne, jak muśnięcie motyla. Ledwo wyczuwalne, ale i tak znaczące. Potem Hunter szybko się wyprostował
i poszedł do siebie. Jedynie się jeszcze obrócił i na mnie spojrzał, ale ja na niego nie, bo byłam zbyt pochłonięta swoimi myślami.
            Do końca dnia nie mogłam się już skupić. Nawet szczególnie nie pamiętasz rzeczy, które robiłaś. To były mgliste wspomnienia, urywki. Po prostu nie zwracałam na nic uwagi. Robiłam wszystko automatycznie, więc mój mózg tego nie rejestrował, zwłaszcza, gdy miał ciekawszy temat, którym się zajmował.
            Gdy wybiła 16, również już automatycznie,  zebrałam się aby wyjść. Na M. nie starałam się nawet spojrzeć. Po prostu nie mogłam mimo iż myślałam o tym wszystkim. Szybko domyślił się, że to byłam ja. A może to właśnie moja wina? Może jakoś mu to ułatwiłam? Nie wiem już sama. Nie mogę uwierzyć, że to tylko przez ten zapach. Co prawda, zgodzę się z tym, że są wyjątkowe. Moja mama sama je robi. To jej takie hobby, że miesza różne zapachy i składniki i wychodzą czasami takie cuda. Sama też się zaczęłam tego uczyć, ale niestety nie mam takiego talentu do tego.
- Const… - Zatrzymał mnie głos Huntera. A jednak. Cofnęłam się i stanęłam przed nim błądząc wzrokiem wszędzie dookoła, tylko nie w miejscu, gdzie chyba powinnam.
- Tak?
- Mam nadzieję… że rozpatrzysz moją prośbę o opowiedzenie mi trochę o sobie. Pomyślałem…
- To nie jesteś zły?
- Za co? – Hunter chyba był lekko zbity z tropu.
- No wiesz… tylko nie myśl, że chciałam sobie pożartować z Ciebie. Bo to nie tak…
- Spokojnie, wierzę. – Hunter uśmiechną się, a mi znów zakołatało mocniej serce. – Więc wracając… - M. zrobił krok w moją stronę. – Że to było może krótkie, ale ciekawe. – I następny krok. – więc…
- Nie pamiętasz, że… - Odwróciłam wzrok.- o zasadach.
- Przedtem Ci nie przeszkadzały.
- No tak…
- No to niech teraz… to będzie nasza tajemnica. Chcę Cię poznać. Chcę poznać osobę, która zadała sobie trud i po prostu chciała mnie poznać. I osobę, którą powinienem pamiętać ze szkoły, ale jakimś cudem umknęłaś mi, a raczej nie powinnaś. - Lekko wzruszył ramionami. - Więc co w tym złego, że teraz ja chcę Cię poznać.
- Tak naprawdę nadal Cię nie poznałam. Nie znam Cię, jesteś mi obcy. – Sprostowałam.
- I nie kusi Cie ani troszeczkę aby poznać? I dokończyć to, co zaczęłaś?
- Co masz na myśli? – Zapytałam.
- Sam nie wiem. – Kolejne wzruszenie ramionami. – Ale przemyślmy to. Pomyśl, czy chcesz to przerwać, czy nie. Bo mi się to podoba. – Znów się uśmiechnął. – Miłego wieczoru. A i mam nadzieję, że kwiatek się spodobał.
            Uśmiechnęłam się i wyszłam. A gdy wróciłam do domu cały czas się zastanawiałam nad słowami M. Czy chciałam to skończyć? Nie. Czy było jakieś ryzyko? Zdecydowanie. Nadine Price jasno określiła zasady. Może nie powiedziała co spotka osoby, które złamią ten zakaz, ale na pewno nie będzie to nic przyjemnego. Ale czy było to warte ryzyka? Chyba tak.
- Const? – Do mojego pokoju wszedł Nate. – Mogę wejść?
- Pewnie. Jak tam minął Ci dzień? – Powiedział kładąc się obok mnie na łóżku.
- A… powiem, że trochę obfitujący w niespodzianki. – Powiedziałam i się w końcu uśmiechnęłam.
- Jesteś szczęśliwa.
- To pytanie?
- Nie. Ja to widzę. – Poczochrałam brata po włosach.
- Ty nie za dużo widzisz?
- Nie, wystarczająco. – Nate dał mi buziaka i szybko uciekł, nim zdołałam również mu dać całusa. –
A i na dole czeka na Ciebie Vee.

- Czemu nie mówiłeś od razu! Kompletnie zapomniałam. – I szybko zbiegłam na dół, a potem wybyłam z Vee na dwór. Zapowiadał się miły wieczór, bo chyba nic nie mogło zepsu ć dzisiejszego dnia.
                              ____________________________________________
Mam nadzieję, że jesteście zadowoleni z rozdziału. Wiem, że mistrzostwo to nie jest, ale chodzi i rozwój histori, prawda? ;) Jestem pod wrażeniem, że tak często jest odwiedzany mój blog i bardzo dziękuję. 
Miłego ostatniego (niestety :( ) tygodnia wakacji.
( Jak poprzedniu, ale z małą zmianą - aby mówić o następnym rozdziale, chciałabym poznać opinię Waszą w 5 komentarzach (mam nadzieję, ze tyle osób czyta to regularnie), a jak warunek zostanie spełniony - w piątek będzie następny rozdział)
Do przeczytania! :)
ily _love_storyyy

piątek, 15 sierpnia 2014

Chapter 7

Zapowiadał się pracowity dzień. Dzisiaj razem z Hunterem musiałam przeprowadzić pierwszy stopień rekrutacji w Pierwszej, a w dodatku największej w Aravadzie Szkole Gruntowej. Na szczęście wszystko na biurku leżało tak, jak je wczoraj zostawiłam. Czasami ktoś z Rangi potrafi zrobić komuś kawał, tak, że następnego dnia nie da się niczego znaleźć. Ale na szczęście ostatnio się to w ogóle nie zdarza, więc nie wiem po co się martwiłam.
- Idziemy? – Z zamyślenia wyrwał mnie głos M.
- Tak, oczywiście. Pomożesz mi zapakować to wszystko?
- Oczywiście. Ale aż tyle tego? – Zapytał zdziwionym głosem. Spojrzałam na stos dokumentów,
a potem na niego i tylko wzruszyłam ramionami. M. nic nie odpowiedział tylko wziął pierwszą część
i udał się w stronę windy.
            Plusem tego całego procesu rekrutacyjnego było to, że przynajmniej nie musieliśmy targać tego wszystkiego ze sobą i iść taki kawał drogi pieszo ani jechać Koleją, ale przemieszczaliśmy się Kołowcem, czyli czymś, co niektórzy nazywają „samochodem”, cokolwiek to znaczy. Teraz to słowo to już archaizm.
            Po 15 minutach wszystko było zapakowane, więc mogliśmy ruszać. Siedziałam spokojnie, odtwarzając w pamięci kolejne kroki Rekrutacji, które rok temu wykonywałam razem z moim Nadzorcą, Philem Montgomery. Właściwie był on osobą z mojego Oddziału, którą poznałam najlepiej. Zawsze był miły i cierpliwy, ale też zawsze starał się być sprawiedliwy. Jeśli coś nawaliłaś, poniesiesz odpowiednią karę i to naprawisz. To właściwie on mnie wszystkiego nauczył, a teraz, gdy już za chwilę będę samodzielna, nie współpracuje ze mną. Nowy Nadzorca jest wybierany i szkolony raz, na 20 lat. Czyli spędzę w tej pracy kolejne 20 lat, ale prawdopodobnie w innym mieście. Bardzo rzadko się zdarza, że Młodzi zostają tu, gdzie dorastali. Takie prawo.
            Ani się obejrzałam, a już byliśmy na miejscu. Razem z M. wzięliśmy wszystko, co było niezbędne i weszliśmy do Szkoły. Wspomnienia uderzyły we mnie ze zdwojoną siłą, ponieważ to tu jeszcze 5 lat temu spędzałam każdy dzień. Prawie nic się nie zmieniło. Dalej te same, zniszczone ławki, migające lampy, które sprawiały, że czasami miałam ciarki na plecach, gdy szłam sama tym korytarzem. Dalej te same drewniane drzwi, za którymi zawsze panowała nienaganna cisza.
Po prawej natomiast szklane drzwi do stołówki, a w niej dwa rzędy stołów, przy których każdy miał ustalone miejsce, ale nie odgórnie, tylko ustalone pomiędzy sobą. Najpopularniejsi
i pochodzący z najważniejszych rodzin zawsze siadali w centrum. Im dalej od środka siedziałeś, tym mniejsze miałeś znaczenie i wskutek tego mniej osób się z Tobą liczyło. To była swego rodzaju hierarchia. Tylko tu można było odetchnąć, teoretycznie, bo jeśli siedziałeś w rogu, po prawej stronie Sali, zawsze towarzyszył Ci swąd spalonego mięsa. A to już nie było przyjemne do oddychania. Skąd to wiem? Bo zawsze tam siedziałam. Ale to nie była już sprawka wewnątrzszkolnej hierarchii. Jeśliby kierować się nią, to powinnam siedzieć przy najlepszym stole, w samym centrum. Przecież moja matka była bardzo ważną osobą w Aravadzie. Była i nadal jest, zresztą mój ojciec, mimo, że nie jest tak uprzywilejowany jak matka samym stanowiskiem, to wynagradza to mu nazwisko, które nosi. Lanigan. Jeden z 5 rodów, które 100 lat temu zainicjowały powstanie nowego Systemu. To w ramach niego mamy takie zasady, jakie mamy. Więc patrząc na to wszystko, widać, że od zawsze miałam System w głębokim poważaniu. Od pierwszego dnia wiedziałam, jacy są Centralni, (tak nazywano szkolną elitę), jak wywyższają się, poniżają innych, bądź kompletnie ich ignorują.
            Właściwie tak naprawdę, pierwszego dnia należałam do nich. Ale tylko pierwszego dnia. Tego dnia na przerwie podeszła do naszego stolika niejaka Lucy. Jej rodzina nie miała takiego statusu, jak zebranych przy Centralnym Stole. Ale jako że zmieniła szkołę, to chciała się zapoznać. Podeszła
i przedstawiła się. Wtedy Trzech najstarszych chłopaków siedzących przy stole zrobiło coś okropnego. Najpierw ją wyzywali od najgorszych tylko za to, że miała czelność do nas podejść. Miałam wtedy tylko 7 lat, więc ruszyły mnie te mocne słowa, których tak naprawdę nie miałam okazji wcześniej słyszeć często. Jedyny taki przypadek miał miejsce, gdy szłam z ojcem przez stare dzielnice miasta, tam, gdzie ukrywają się Najniżsi. Wtedy trafiliśmy na kłótnię kilku z nich, ale ojciec szybko zabrał mnie stamtąd.
Po pierwszej dawce poniżenia i słownym wyjaśnieniu, że nie ma nawet prawa się do nas odzywać, drugi chłopak posunął się krok dalej. Wymierzył 11 latce siarczysty policzek. Ale ta,
o dziwo, nie rozpłakała się. Spuściła jedynie głowę. Potem kolejny chłopak wywinął jej rękę do tyłu, że aż załkała z bólu. Ale nadal nie uroniła łzy. Kornelia, dziewczyna, która również należała do najstarszych postanowiła się dołączyć. Wzięła nożyczki i obcięła Lucy jej dwa, śliczne moim zdaniem, warkoczyki, a potem ponacinała sukienkę. Dopiero po chwili do stołówki weszła nauczycielka i zabrała ze sobą Lucy. Ale trójce 12 latków nawet nie zwróciła uwagi.
Jestem pewna, że to, co zobaczyłam owego dnia zapamiętam na zawsze. I pomyśleć, że byli to dopiero 12 latkowie! Aż strach myśleć, co mówili im rodzice, jak ich wychowywali, że już w tak młodym wieku byli takimi potworami. Było mi żal Lucy, bardzo. I od tego momentu zaczęłam się bać Centralnych. Pod pretekstem, że już nie dam rady nic zjeść, wyszłam ze Stołówki i udałam się do łazienki. Tam znalazłam zapłakaną Lucy. Dopiero wtedy, w samotności puściły jej wszystkie hamulce.
Pamiętam jak podeszłam do niej i dałam jej chusteczkę. Nadal widzę jej przerażone oczy, gdy uświadomiła sobie, że ja też tam byłam. Chwilę stałam tam w ciszy, ale potem odezwałam się. Przedstawiłam, chciałam się zapoznać. W końcu w takim celu ona podeszła do nas, nie miała złych zamiarów. Stopniowo zdobyłam jej zaufanie, a wtedy opowiedziała mi, że u niej, w starej Szkole nie było takiego czegoś. Nie było hierarchii takiej, jak u nas. Właśnie wtedy postanowiłam, że nie chcę już należeć do tych „najlepszysz” osób. Nie chcę nikogo ranić. I od następnego dnia, do końca szkoły siedziałam w najdalszym, zazwyczaj pustym miejscu, którego wszyscy inni unikali jak ognia. Na początku wywołało to oburzenie Centralnych, ale po kilku dniach zapomnieli o mnie. Byłam cieniem, niewidocznym. I to mi właśnie odpowiadało, bo ja widziałam wszystko, a mnie nie widział nikt, bo na „tych, co siedzą najdalej” nie zwraca się uwagi, oni nie są godni uwagi wszystkich innych, nie istnieją dla nich.
- Constance! – Mrugnęłam i dopiero po chwili zauważyłam stojącego przede mną M., który najwyraźniej od kilku minut coś do mnie mówił. – Halo, wróciłaś?
- Hm, tak. Przepraszam. – Zmieszałam się lekko i spróbowałam odwrócić wzrok. – Zamyśliłam się. Wspomnienia, wiesz?
- Tak, chyba rozumiem. – Spojrzał na mnie z powątpiewaniem, ale po chwili to minęło i został tylko cały, stuprocentowy Hunter. A potem znów się odezwał, spokojnym głosem, co wskazywało na jego rozluźnienie.  – Znasz to miejsce?
- Tak. Uczyłam się tu. – Mówiąc to, szłam po prostu przed siebie nawet nie oglądając się na M. Ale nawet teraz byłam pewna, że myśli nad tym, co powiedziałam. Dopiero po długiej chwili odezwał się powtórnie.
- To dziwne… bo ja też, ale nie pamiętam Ciebie. – Nie wiem czego się spodziewałam, ale nie zaskoczyła mnie ta odpowiedź. Choć może trochę zakuła.
- Widocznie nie należeliśmy do tych samych grup. – W chwili gdy to wypowiedziałam, zorientowałam się, że mój głos zabrzmiał trochę zbyt ostro, niż zamierzałam.
- Ale jak to możliwe? – Zapytał, a potem przyspieszył, aby zrównać się ze mną krokiem.
- Normalnie. – Syknęłam. Czemu byłam taka zła? I czy bardziej na niego, czy na siebie? Już kompletnie nie rozumiałam. Ale może to dlatego, że nie wspominam tej szkoły zbyt dobrze i dlatego jestem taka oschła. Nawet dla niego.
- No właśnie nie normalnie. – Znów się ze mną zrównał. Przyspieszył kroku powtórnie czy to może ja zwolniłam? Nie dałam rady nieść tych pudeł. – Sądząc po tym, że niedługo zajmiesz stanowisko, jakie zajmiesz, śmiem twierdzić, że Twoi rodzice muszą być jakimiś szychami, - Zatrzymałam się
i stanęłam twarzą do niego. - bo wiem co nieco o tym, jakie zawody są dla kogo osiągalne. A ten moja droga. – Przerwał na chwilę i obejrzał mnie od dołu do góry. – Ten zawód nie może wykonywać byle kto.
- Więc najwyraźniej nie jestem „byle kim”.
- Do tego już sam doszedłem, Kotek. – Kotek? Poważnie?! Chyba zbytnio się rozluźnił. Ale czy naprawdę to mnie wkurzało? Nie, czułam dreszcz, gdy to mówił. Wkurzało mnie to, że mówił tak do większości dziewczyn i kobiet, z jakimi rozmawiał. Oczywiście, gdy już wybadał, że może sobie na to pozwolić. Zazdrość? Nie możliwe. – Ale wracając do tematu, skoro mówisz, że się tu uczyłaś, jesteś
w moim wieku i zajmujesz się tym, czym zajmujesz, to może wyjaśnisz mi, dlaczego nigdy Cię nie spotkałem tu?
- Posłuchaj mnie uważnie. – Zbliżyłam się. Chciałam spojrzeć mu w oczy, aby mój przekaz był jasny, ale niestety był ode mnie wyższy, więc nie udało mi się to. Ale mimo wszystko nie było źle. – Nie jestem tu, aby urządzać z Tobą pogaduszki. Chyba jednak wolałam jak milczeliśmy.
- Wolisz ciszę? Tą krępującą ciszę, która krępuje wszystkie dziewczyny, gdy są wtedy w mojej obecności? – Chyba miał dość wysokie mniemanie o sobie.
- A może po prostu nie chcę rozmawiać o czasie, gdy tu byłam? Nie pomyślałeś o tym? – Wiem, że uniosłam się trochę. Ale naprawdę nie chciałam do tego wracać. To był okres, którego tak naprawdę nie przeżyłam, tylko przepełzałam od dnia do dnia. Istniałam, ale nie żyłam. To był pusty czas. Nic, tylko pustka, która po prostu trwała. Żyć zaczęłam dopiero, gdy opuściłam to miejsce. Choć nie do końca, ale i tak bardziej, niż żyłam tu.
- Spoko, rozumiem. – Dotarło do niego, ale chyba nie z takim skutkiem, z jakim oczekiwałam. Pewnie teraz myślał, że jestem jakimś szalonym despotą czy kimś. Ale trudno, stało się.
            Potem już nie odzywaliśmy się do siebie. Ja nadal szłam przodem, ale nie miałam odwagi obejrzeć się na niego. Zresztą tak chyba było lepiej.
            Po raz pierwszy poczułam, że ta cisza była nie do zniesienia, a atmosfera była dość gęsta. Ale i tak się nie odezwałam, a i on też nie miał chyba takiego zamiaru. W końcu znaleźliśmy się
w odpowiednim miejscu. Weszliśmy do Sali, która była używana jedynie, gdy przeprowadzano proces rekrutacyjny. Postawiliśmy pudła i zaczęliśmy je wypakowywać. Każdy rodzaj dokumentacji miał swoje miejsce, więc właśnie zgodnie z nimi układaliśmy papiery.
            Gdy skończyliśmy, nadszedł czas by zabrać się do dzieła. M. miał za zadanie przyglądać się
i, jeśli zaszłaby taka potrzeba, pomóc mi w czymś. Uczniowie i uczennice wchodzili pojedynczo. Każde schludnie ubrane. Gdy weszła pierwsza osoba, przedstawiała się, a moim zadaniem było wprowadzić wszelkie konieczne dane do Systemu Rekrutacyjnego. Potem, zgodnie z regulaminem powinno się pobrać próbkę krwi, ale nie było nikogo, kto to zawsze robił, więc miałam związane ręce i również ja nie mogłam nic zrobić.
- Co jest? – Zapytał Hunter, gdy zauważył, że nic nie robię i się rozglądam. – Dlaczego jesteś zdenerwowana?
- Bo mam związane ręce.
- Co? – Wychyli się, aby sprawdzić, czy nie kłamię. Ale go uprzedziłam.
- To przenośnia! – Dodałam zrezygnowana, że się tego nie domyślił.
- Nie mów, że czegoś zapomniałaś? – Widać było, że się przeraził tym, że przez mój błąd będziemy musieli znów wracać do Rangi. – Spójrz na to dziecko! Wystarczająco zdenerwowane jest, a Ty musisz mu jeszcze dostarczać dodatkowych atrakcji w postaci Twojego zapominalstwa?
- To nie moja wina. – Broniłam się. – Nie ma przedstawiciela Naczelnego Punktu Medycznego. To on powinien pobierać próbkę krwi, bo tylko on jest do tego upoważniony, ale z jakiegoś powodu go nie ma! Przepraszam. – Skierowałam te słowa do dziecka, które już naprawdę było przerażone. - Nie martw się, to nic strasznego, musimy jeszcze tylko chwilkę poczekać.
            W tym momencie do Sali wpadł Peter.
- Co Ty tu robisz? – Zapytałam kompletnie zdziwiona.
- Bardzo przepraszam Const, ale pomyliłem Koleje. – Hunter parsknął, a ja posłałam mu najbardziej jadowity wzrok, na jaki było mnie stać. Nic nie powiedział, tylko założył ręce i się przyglądał.
- Jak to pomyliłeś Koleje? Dlaczego tu jesteś? Chyba nie chcesz powiedzieć, że…
- … jestem wysłannikiem Naczelnego Punktu Medycznego. – Dokończył Peter.
- Peter!
- No co, przeprosiłem! – Próbował się bronić, ale i tak byłam zdenerwowana.
- Ej, lekarzyku! Nie wiem jak Ty, ale ja nie mam zamiaru spędzić tu caluśkiej doby, więc rusz się
i rób, co do Ciebie należy. – Zniecierpliwienie Huntera wzięło górę, a sposób jego wypowiedzi nie spodobał mi się, ale mimo wszystko podzielałam jego zdanie.
            Wszelkie dane dotyczące Mirandy, (tak dziewczynka miała na imię), były już wpisane, więc teraz nadszedł czas, aby Peter pobrał od niej próbkę krwi. Delikatnie wbił igłę strzykawki w palec wskazujący i pobrał kilka mililitrów czerwonego płynu. Następnie jedną kroplę upuścił na panel skanujący, aby konkretny kod krwi przypisać danym w Systemie. Resztę płynu wpuścił do wcześniej przygotowanej i opisanej fiolki i schował. Musiał tak postępować z każdym uczniem.
             Kolejnym krokiem było wyświetlenie dziewczynie dwóch testów, które miała rozwiązać. Potem System analizował wyniki i dawał dwie możliwości zatrudnienia. Podałam jej kartę, którą miała wypełnić w domu i przynieść następnego dnia do szkoły, która następnie dostarczyłaby ją nam, do Rangi.
            Dzieci było dużo, ale wszystko szło dość szybko. Ani się obejrzałam, a był już koniec. Peter spakował swoje rzeczy, a Hunter pomógł mi. Szczerze mówiąc, to on chyba najbardziej się nudził, bo prawie cały czas tylko się przyglądał, a jedynie raz potrzebowałam jego pomocy, gdy zaciął się System i nic nie działało. Wtedy można było dostrzec, że zna się na tym i szybko naprawił błąd, jakby to była najłatwiejsza rzecz na świecie.
- Więc to koniec na dzisiaj? – Zapytał Peter.
- Tak, chyba tak. – Jeszcze tylko rozejrzałam się, czy aby niczego nie zapomnieliśmy.
- Więc ja już się zbieram. – Chłopak podszedł do mnie i przytulił mnie na pożegnanie. Wydało mi się to trochę dziwne, bo nigdy tego nie robił, ale nie opierałam się. Potem jeszcze uścisnął dłoń Huntera, kiwnął głową na „Do widzenia” i wyszedł.
- Idźmy to załadować do Kołowca. – Powiedział spokojnym głosem Hunter i zabrał się do rzeczy,
a chwilę później dołączyłam do niego ja.
            O dziwo, wszystko poszło nam szybciej niż rano. W kilka minut wszystko było w Kołowcu
i mogliśmy wracać.
- Możemy jechać? – Zapytał M., gdy zauważył,  że jeszcze się nad czymś zastanawiam.
- Jeszcze chwilkę, dobrze? Zapomniałam dać dyrekcji zaświadczenie o odbytej rekrutacji. Potrzebny nam podpis. – Spojrzałam na niego wyczekując, czy coś powie.
- Dobrze, chodźmy. – Powiedziawszy to, wskazał dłonią w stronę wejścia i był to również znak, abym szła przodem.
- Nie musisz iść ze mną, możesz poczekać tutaj. To tylko chwila.
- Nie gadaj tylko chodź. – A gdy to mówił, miałam wrażenie, że na jego usta wkradł się malutki uśmieszek. A może przywidziało mi się?
- Dobrze.
            Gabinet dyrekcji znajdował się na najwyższym piętrze, więc mieliśmy kawałek drogi do pokonania. Starałam się iść najszybciej jak potrafiłam, ale mając buty na obcasie, które były koniecznym dodatkiem do mojego stroju, nie mogłam iść bardzo szybko. Po prostu stopy zaczynały już mnie boleć!
            W gabinecie szybko załatwiliśmy sprawę. Dyrektor podpisał zaświadczenie, zadał kilka pytań dotyczących dostarczenia kart uczniów i, po pożegnaniu, mogliśmy wracać.
            Na szczęście  z powrotem szło się szybciej, niż na górę i już prawie byliśmy na samym dole,
a od końca oddzielała nas już tylko kilka schodków.
W tym momencie zabrzmiał dzwonek i dzieciaki jak oparzone wybiegły z sal. Dosłownie!
I wszystkie biegły w naszym kierunku, tzn. schodów. Chciałam jak najszybciej zejść im z drogi, ale nie udało mi się. Jakiś chłopiec potrącił mnie tak, że straciłam równowagę i zachwiałam się. Myślałam, że już koniec, spadnę i te dzieciaki mnie rozdepczą, ale poczułam, że ktoś z tyłu łapie mnie za ramię.
- Const! – Tylko tyle Hunter zdołał powiedzieć, gdyż po chwili również stracił równowagę. Próbował jeszcze złapać się barierki, ale na nic to się zdało, bo ciężar mojego ciała ciągnął go w dół. I tak oboje sturlaliśmy się ze schodów, tyle że ja, w przeciwieństwie do niego, miałam miększe lądowanie, bo jakimś cudem to on znalazł się na dole, a nie ja, lecz i tak nie zamortyzowało to całego upadku.
- Przepraszam. – Leżałam teraz na nim, a on patrzył na mnie zdziwiony. Dzieciaki nawet się nami nie przejęły i biegły dalej.
- Nic się nie stało. – Bąknął niewyraźnie, a ja dalej się mu przyglądałam. Dopiero teraz zauważyłam jak bardzo błękitne były jego oczy. Nigdy jeszcze nie widziałam takiego odcieniu, tak głębokiego, że czuło się, że jego wzrok przeszywa Cię na wskroś, a  tobie to nawet nie przeszkadza, bo ten błękit Cię delikatnie i ciepło otacza. – Const? – Znów zwrócił się do mnie, a ja najwyraźniej po raz kolejny odpłynęłam. Szlag! Mam nadzieję, że nie zauważył, jak się na niego gapiłam. Już czułam jak na policzki wpełza mi siarczysty rumieniec, no pięknie. Cieszyłam się, że przy schodach lampy dawały dość mało światła, i miałam nadzieję, że nie widzi mojej twarzy.
- Const, nie żebym narzekał, ale czy mogłabyś ze mnie zejść? Trochę… niekomfortowo się czuję. – Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że od dobrych dwóch minut na nim leżałam i się na niego gapiłam! Co za wstyd.
- Tak, oczywiście. – Pośpiesznie zeszłam z niego i otrzepałam spódnicę. Specjalnie stałam do niego tyłem. – Wiesz, ja też nie czułam się zbyt komfortowo. Myślałam, że jesteś bardziej miękki.
- Jestem, ale w trochę innej sytuacji, i nie na schodach.. – Dopiero teraz na niego spojrzałam, nieco zdziwiona tymi słowami. – Znaczy nie o to mi chodzi! – Hunter poprawił się, bo chyba dopiero teraz zrozumiał, jak to mogło zabrzmieć.– Po prostu nie jestem fanem leżenia na zimnej podłodze. To trochę nieprzyjemne. – Widać, że chciał lekko rozrzedzić atmosferę. I tak byłam strasznie zawstydzona. Ale dlaczego? Przez swoją niezdarność, ot co.
- Wybacz… nic Ci się nie stało? – Podszedł i stanął przede mną. Uciekłam wzrokiem, udając, że dalej otrzepuję spódnicę.
- Nie, nic. A z Tobą jak?
- Trochę boli mnie ręka, którą nadwyrężyłem łapiąc Cię, a Ty zamiast tego zabrałaś mnie z sobą
w dół. – Mówiąc to uśmiechnął się, a ja za to dałam mu kuksańca. – Toż żartuję. Nic mi nie jest. Chyba po raz pierwszy swobodnie czułam się w jego towarzystwie. Mimo, że trwało to tylko chwilę, to i tak mi wystarczyło.
- Gdzie teraz jedziemy? – Zapytał Hunter, gdy już wsiedliśmy do Kołowca. Zauważyłam, że lekko pociera nadgarstek, czyli, że trochę go bolał.
- Do Rangi, trzeba zanieść to wszystko, a potem zapakować do magazynu.
- Przepraszam, że się wtrącę, ale może zostawić panienkę pod domem, przecież to po drodze? – Przerwał nam Juan, który kierował Kołowcem. Znałam go, bo kilka razy rozmawialiśmy.
- To dobry pomysł. Ja się zajmę przeniesieniem tych pudeł do Rangi. – Spojrzałam na niego niepewnie. – Oj przestań! Nawet nie ufasz mi tak błahej sprawie?
- Nie o to chodzi…
- No to załatwione, wysiadasz pod domem. – Zgodziłam się niechętnie. Nie było mi wygodnie chodzić, bo podczas upadku złamałam obcas. Szkoda, bo bardzo lubiłam te buty. Juan zatrzymał się pod moim domem, pożegnałam się i wyszłam. W ostatniej chwili jeszcze dobiegł mnie głos Huntera.
- Const?
- Tak?
- Jakich perfum używasz? Bo bardzo ładnie i charakterystycznie pachną.
- Tej tajemnicy nie zdradzę. – Odpowiedziałam i z uśmiechem na twarzy weszłam do domu.
W ostatniej chwili jeszcze dobiegł mnie głos Huntera.
- Lubię tajemnice.


____________________________________________

Witam! Lubię ten rozdział i mam nadzieję, że Wam również się spodobał. ;)
Przekroczyliście już barierę 1000 wyświetleń, dziękuję <3

czytasz = komentujesz

(proszę, liczę na min. 3 komentarze dotyczące tego rozdziału, by mówić o następnym) ;)

Do przeczytania! ;)

piątek, 8 sierpnia 2014

Chapter 6

- Const! – Po raz kolejny powtórzyła moje imię Vee. – Co się z Tobą dzieje?
- Nic… - Odpowiedziałam lekko zmieszana. – Po prostu… zamyśliłam się.
- Ciekawe o czym. – Vee skubnęła kawałek sałatki, którą zamówiła na lunch. Lubiła sałatki,
a z kurczakiem wręcz ubóstwiała.
            Siedziałyśmy razem w kafeterii mieszczącej się w Randze, czyli tam, gdzie zazwyczaj jadłyśmy lunch. Jedzenie było tu dobre, a czasem zdarzało się, że nawet bardzo dobre. A może po prostu się przyzwyczaiłam i mi dlatego smakowało? Choć zawsze starałam się brać co innego. Takie małe urozmaicenia, na które mogłam sobie pozwolić.
- Oj Vee.. powiedz lepiej, co tam między Tobą, a tym przystojniakiem? – Spróbowałam odwrócić jej uwagę ode mnie, bo podejrzanym wzrokiem przeszywała mnie na wskroś. Aż miałam ciarki.
- Co? – Prawie zakrztusiła się, więc szybko poklepałam ją po plecach, aby jej pomóc. Widać albo ją zaskoczyłam mocno, albo się aż tak zmieszała. Ale chyba to drugie, bo zauważyłam, jak na twarz Vee wypływa siarczysty rumieniec, który ewidentnie próbowała ukryć poprawiając włosy. Bingo!
- Vee, nie udawaj. – Gdy Vee doszła do siebie, znów chciałam powrócić do tematu. A przynajmniej próbowałam. – Widziałam Ciebie i Wrena wczoraj podczas lunch’u! Nie zwracaliście na mnie nawet uwagi, kochana.
- Wren? – Zapytała. - To nie tak! – Broniła się. – Po prostu znaleźliśmy wspólny temat, a Ty się nie odzywałaś. I zwracaliśmy na Ciebie uwagę. – Dodała, choć chciała chyba przekonać bardziej siebie niż mnie. A przynajmniej tak to odebrałam.
- Jasne… - Powiedziałam, przeciągając wyraz najbardziej, jak się da, a do tego mając na twarzy tajemniczy uśmieszek.
- Dobra, Const. Koniec tematu. Zaraz koniec przerwy.
- Ha! Zdaje mi się, czy właśnie przyznałaś mi rację? – Nie dawałam za wygraną. – To jak jest?
- Const… Wren to fajny, przystojny, miły kolega, ale wciąż tylko kolega. Naprawdę. – Wydawało się, że mówi szczerze, ale nie byłam w 100% pewna. Za jakiś czas się okaże.
- Cóż… powiedzmy, że Ci wierzę.
            I na tym się skończyło. Do końca lunch’u nie poruszałyśmy już tego tematu, a gdy dobiegł końc, wróciłyśmy do pracy.
M. jak zwykle siedział przy swoim biurku, nawet nie zwracając na mnie uwagi. Czyli nawet mnie nie podejrzewał. A może te liściki to tylko taki ciekawy akcent dla niego, ale nic szczególnego? Prawdopodobnie on miał właśnie takie podejście do tego. I ja też powinnam.
- Constance Lanigan oraz Hunter Gray – Usłyszałam jak M. pod nosem znów poprawiał osobę wzywającą. Hunter M. Gray - proszeni do gabinetu Zaradcy, Nadine Price. –  Zaradcę nieoficjalnie zawsze nazywano panią Prezes, ale prawdziwa nazwa jej stanowiska to Zaradca Poziomu 4 Rangi Aravady. Ale komu by się chciało tak długo mówić? Właśnie.
            Wstałam, M. zrobił to samo i udał się do gabinetu. Idąc delikatnie przygładziłam spódnicę, czy aby nigdzie nie zagięła się poważnie i czy aby na pewno dobrze wyglądam. Musiałam wyglądać elegancko, tak jak tego oczekiwano.
- Dziękuję, że przyszliście. – A czy mieliśmy wybór? – Będę starała się nie przedłużać, więc. Constance, przygotowałaś wnioski wszystkim 12-latkom w Aravadzie?
- Tak, Zaradco. – Kiwnęła głową.
- Dobrze. Więc teraz oboje macie za zadanie przekazać je odpowiednim osobom. Pojedziecie do Szkół, dacie dokument z imieniem i nazwiskiem odpowiedniemu dziecku, i oczywiście niech pokwitują, że odebrali. Constance, wiesz na czym to polega, prawda?
- Tak, oczywiście. – Odpowiedziałam pewnym głosem.
- To świetnie, wyjaśnisz wszystko panu Greyowi.
- Zaradco… mamy to zrobić sami, we dwoje? – Niepewnie zapytałam. Dotychczas robiłam to dwa razy, ale ze starszym pracownikiem, który pomagał mi się przygotowywać. Ja tylko obserwowałam.
- Tak, we dwoje. – Odpowiedziała Prezes zdziwionym głosem. - Panno Lanigan, dlaczego jest pani zdziwiona?
- Przepraszam. – Zmieszałam się. – Ale zawsze młodzi wychodzili na takie zadania z nadzorem, więc myślałam, ze i tym razem tak będzie.
- I jest. – Spokojny głos Prezes sprawiał, że miałam gęsią skórkę. – Tylko, że tym razem to Ty będziesz nadzorującym. – Zdziwiłam się, ale M. chyba także, bo spojrzał na mnie niepewnie. Przyglądał się, oceniając mnie. Nie przypadło mi to do gustu. – Za chwilę będziesz dorosła, więc oficjalnie będziesz miała takie prawo. Ale ja zdecydowałam, ze dam Ci je już teraz. Przez lata przygotowywałaś się do tej funkcji, więc dobrze wiesz, co i jak. A teraz przekażesz część tej wiedzy panu Grey’owi. Czy to już jasne?
- Tak. Mamy jakiś określony czas, do kiedy mamy to zrobić? – Tym razem mój głos był pewny i nie zadrżał. Nie pokażę M. że jestem słaba. O nie, nie.
- Tym razem powiadomiłam Was wcześniej, niż zwykle, więc macie tydzień. – Kiwnęłam głową na znak, że zrozumiałam. – Jeszcze jakieś pytania? – Oboje z M. spojrzeliśmy na siebie, ale nikt się nie odezwał. – Więc wracajcie do siebie.
            Tak też zrobiliśmy. Od razu wzięłam się do roboty, bo musiałam wszystko dokładnie zaplanować. W Aravadzie jest 5 Szkół, które muszę, poprawka – musimy, odwiedzić. Zrobiłam plan, jakiego dnia i jakiej godziny którą odwiedzimy. Teraz było trzeba ich powiadomić.
- Ekhem… - Usłyszałam nad sobą chrząknięcie. -  Chyba oboje mięliśmy się tym zajmować. – Powiedział stojące przede mną M.
- No tak. – Tylko tyle zdołałam powiedzieć i zaczęłam się gorączkowo zastanawiać, co mogę mu powierzyć. Nie lubiłam dzielić z kimś obowiązków. Wolałam po prostu zrobić to sama, bo wiem, że jest wtedy tak zrobione, jak chciałam.
- Co mam robić?
- Wiesz co… trzeba powiadomić Szkoły, że przybędziemy. – Podałam mu małą rozpiskę, którą nabazgrałam na pogniecionej kartce. Spojrzał na mnie, potem na kartkę, a ja wzruszyłam ramionami.
- Dobrze. – I odszedł do siebie. – A skąd mam wziąć numery? – Zapytał jeszcze.
- W komputerze masz książkę telefoniczną. Tam wszystko znajdziesz. – Powiedziałam i poszłam po pierwszą część plików, aby mieć je gotowe na jutro. Było ich sporo. Musiałam jeszcze raz posprawdzać, czy wszystko jest, a potem spakować.
             Na koniec dnia wszystko miałam, przygotowane. M. sporo czasu zajęło samo znalezienie numerów, więc do ostatniej Szkoły zadzwonił chwile przed 16. Ale się wyrobił.
- Jutro zaczynamy od rana, więc przyjdź punktualnie. – Zwróciła się do M.
- Zawsze jestem punktualnie. – Jego głos był chłodny, co nie było przyjemne.
- Tak, ale mówię na wszelki wypadek. – Kiwnął głową.
- Coś jeszcze trzeba dziś zrobić?
- Nie, na dziś koniec. Wszystko jest na jutro gotowe, więc jak tylko przyjdziemy możemy zabrać rzeczy i jechać. – Odpowiedziałam.
- To dobrze. – I wyszedł. Dobiegła 16, więc wszyscy mogli udać się do domów. Ja też założyłam płaszcz. M. jeszcze wrócił na chwilę, wziął jakieś kartki i znów pośpiesznie odszedł, gdzie czekali na niego inni i wyszli razem.
            Ja też miałam wyjść, ale zerknęłam jeszcze na biurko M., aby zabrać rozpiskę Szkół, której nie raczył mi oddać, a to chyba lepiej, abym to ja ją miała. Nie mogłam jej znaleźć i przestraszyłam się, że ją wyrzucił, ale chwile potem wpadła w moje ręce. Oraz druga karteczka.
            Nieznajoma.
            Ty uważasz, że tak będzie lepiej, ale ja i tak nalegam, aby poznać kim jesteś.
            A do urodzin… formalnie rzecz biorąc, to już mam 17 lat. Ale czekam do oficjalnego potwierdzenia tego, a wtedy zacznie się życie. Nie mogę się doczekać, aż opuszczę Aravadę i wyjadę
w Unicję. Gdzie mnie przydzielą, nie wiem. Ale to nie ważne. Zacznie się życie napędzane adrenaliną, a ja to lubię. I będę mógł bronić granic, a tego zawsze chciałem. Dlatego starałem się dostać do Obrońców.
            Czemu ciągle pytasz o mnie? Opowiedz coś o sobie, bo jestem ciekaw.
M.
            Kolejna karteczka. Usiadłam, aby odpisać, choć nie wiedziałam co. Znów zostawałam, gdy nikogo już prawie nie było. Chciałam szybko wrócić do domu, bo obiecałam Nate’owi, że gdzieś się
z nim wybiorę, więc starałam się szybko coś napisać.
            M.
            Zdania nie zmienię. Lepiej jest jak jest. :)
            O mnie… co by tu powiedzieć, aby nie zdradzić, kim jestem. Jestem wysoka brunetką
(W Randze było wiele wysokich brunetek, więc to dość ogólnikowy opis.)
            Mam młodszego brata, jeśli Cię to interesuje. No i nie należę do Obrońców, ale to chyba oczywiste. Codziennie Cię widzę i czasami obserwuję, ale nie martw się. Tylko czasami. :) Przecież mam też swoje zadania.
            Lubisz tajemnice? Jeśli tak, to chyba nie przeszkadza Ci ta.
Nieznajoma
            Ugh… Nie byłam zbyt pomysłowa, co mogłabym napisać, no i zostawiłam to. Chciałam tylko podtrzymać konwersację. Wstałam i schowałam karteczkę w stałym miejscu.
- Const! – Usłyszałam głos Vee. – Jeszcze jesteś?
- Tak, ale już wychodzę. A coś się stało?
- Nie. Tak tylko, masz może ochotę gdzieś wyjść? Nie chce mi się siedzieć w domu samej, a ostatnio było fajnie, więc pomyślałam, że może też masz ochotę poszwę dać się po Aravadzie? – Mówiąc to przybrała minę zbitego psa, że nie dało się jej odmówić, choćbyś chciał.
- Vee, obiecałam Nate’owi, że się dziś z nim gdzieś wybiorę.
- O, to fajnie. Mogę się dołączyć?
- Jeśli chcesz, to pewnie. Będzie fajniej. – Powiedziałam z uśmiechem.
- To wpadnę do Was, jeśli mogę, za jakieś 1,5 godzinki. Może być?
- Dobrze, powiem Nate’owi, że nie będziemy sami. Na pewno się ucieszy, bo dawno się z Tobą nie widział, a wiesz, jak Cię lubił.
- Tak, pamiętam. – Powiedziała ze śmiechem. Nate faktycznie bardzo lubił Vee. Ale z drugiej strony, kto jej nie lubił? – No to co, wychodzimy? Dziwnie się czuję tutaj, jak nikogo nie ma. – Udała ciarki, aby poprzeć swoje słowa.
- Oj Vee… chodźmy.
            Na dole się rozdzieliłyśmy, bo Vee nie wracała od razu do domu, a miała coś jeszcze do załatwienia. Ja natomiast nic nie miałam, więc poszłam na kolej, aby wrócić do siebie.
            Od progu przywitał mnie Nate, co nie zdarzało się często.
- Co tam, młody? – Nie lubił, jak go tak nazywałam. I właśnie dlatego to robiłam, bo się denerwował, ale nigdy tak naprawdę nie był na mnie zły.
- A nic, czekam na Ciebie. To kiedy i gdzie idziemy?
- Hola hola. Głodna jestem, więc daj mi chwilę. Dopiero wróciłam. – Powiedziałam z uśmiechem.
- Ktoś powiedział, że jest głodny? – Dobiegł nas z kuchni głos mamy. – To zapraszam.
            Widocznie mama dziś wcześniej skończyła, skoro zdążyła zrobić obiad. Było to spaghetti! Uwielbiałam je. Usiedliśmy we trójkę przy stole i zabraliśmy się do jedzenia. Taty oczywiście nie było, bo zawsze późno wracał. A przynajmniej do rzadkości należało, gdy wracał na ciepłą kolację.
            Wszystko zniknęło w mgnieniu oka, więc zabrałam się do siebie, aby się przebrać. Nagle rozległo się pukanie. Pospiesznie założyłam koszulkę i poprosiłam osobę za drzwiami, aby weszła.
- Const, gotowa? – Wszedł Nate.
- Nie mówiłam Ci, ale nie będziemy chodzili sami. – Powiedziałam z uśmiechem. – Więc musimy chwilę poczekać, aż się zjawi.
- A z kim? – Nate wyraźnie był zdziwiony, ale w tym momencie usłyszałam na dole dzwonek, więc pewnie to była Vee.
- Poczekaj tu. – Powiedziałam do brata, a sama zeszłam na dół, gdy mama właśnie otwierała drzwi. Nie myliłam się, to była Vee.
- Chodź na górę. – Powiedziałam, a przyjaciółka poszła za mną. Najpierw do pokoju weszłam ja,
a Vee poprosiłam aby chwilkę poczekała.
- Nate, byłeś ciekawy, z kim będziemy chodzili dziś. Oto ta osoba. – I w tym momencie do pokoju weszła Vee, a na twarzy Nate’a pojawił się szeroki uśmiech.
- Vee! – Krzyknął i podbiegł aby się przytulić.
- Cześć urwisie, dawno się nie widzieliśmy, prawda? - Mój brat tylko pokiwał głową. – No to co zbieramy się, co? – Zapytała Vee.
- Dopiero przyszłaś, nie chcesz chwilę posiedzieć?
- Nie, no coś Ty. Właśnie po to chciałam wyjść, aby uniknąć zamknięcie w czterech ścianach. Bez urazy, Const, kiedy indziej posiedzimy, ale nie dziś.
- No jasne. To idziemy.
            I wyszliśmy. Vee miała plan, gdzie, ale nie chciała nam go dokładnie zdradzać, więc szliśmy za nią, co chwilę z Nate’em oglądając się na siebie.
- Chyba ma dobry humor. – Powiedział do mnie szeptem Nate.
- Chyba tak. – I ja odpowiedziałam tak samo, a chwilę potem oboje wybuchliśmy śmiechem, a Vee obróciła się, spojrzała na nas, ale nie wiedziała o co chodzi i szła dalej.
- Możemy wiedzieć, gdzie idziemy? I dlaczego się nie odzywasz? – Zapytałam Vee dalej uśmiechając się.
- Nie bój się, niedługo będziesz miała dość mojej gadaniny. – Odpowiedziała sympatycznym głosem. – Zaraz się wszystkiego dowiecie.
- Znów coś ciekawego się dzieje w mieście, a ja o tym nie wiem?
- Const, ty nigdy o niczym nie wiesz.
- Fakt.
- Ale zaraz się dowiesz. – Powiedziała zagadkowo Vee. Weszliśmy do parku, w którym zatrzymałam się poprzedniego wieczora, ale nie był już taki sam. Było u kolorowo, a wokół było dużo ludzi.

- Zorganizowano wesołe miasteczko! – Krzyknął radośnie Nate.

________________________________________________________
Czyta ktoś to? Bo nie wiem czy jest sens publikować. :/
Do przeczytania! xx