piątek, 25 lipca 2014

Chapter 4


            Kolejny dzień nastał szybko. W Randze panował zamęt, ponieważ młodzi Obrońcy od dziś mieli wypełniać przydzielone im zadania i przez to praca moja, jak i zarówno wszystkich na piętrze była, lekko mówiąc, dość utrudniona. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że choć nie było ich mało, to i tak dawało się to wszystkim we znaki, bo po prostu nie mieli o niczym pojęcia. Gubili się! Przez to nie mogłam robić tego, co przydzielono mi, bo co chwile któryś z praktykantów przychodził po jakieś dokumenty, do których dostęp miałam akurat ja. W pewnym momencie zaczęło to nawet mnie irytować, ale wiedziałam, że nie jest łatwo połapać się w tym wszystkim, więc rozumiałam, przez co przechodzą Ci ludzie.
            W końcu się uspokoiło i mogłam jakoś zająć się tym, co miałam robić. W pewnym momencie zauważyłam jakiś ruch w pobliżu.
- Const, pani Prezes Cię wzywa. – Poinformował mnie Wren.
- Um..dzięki. – Wstałam z fotela i poszłam w kierunku gabinetu. – Nie wiesz, o co może chodzić? – Zapytałam, ale chłopak tylko pokręcił głową. Do gabinetu zazwyczaj byli wzywani ci, do których pracy ktoś miał zastrzeżenia. No ale przecież ostatnio nic mi się nie zdarzyło! Zrozumiałabym, gdyby to było wtedy, gdy zalałam połowę dokumentacji z biurka (a trochę tego było!) kawą, lub wtedy, gdy spóźniłam się z przygotowaniem czegoś, ale teraz nic podobnego nie miało miejsca. Więc tym bardziej zastanawiał mnie powód mojego wezwania.
            Gdy znalazłam się przed drzwiami nie miałam odwagi od razu zapukać. Stałam tam tak przez kilka sekund, ale w końcu musiałam to zrobić. Weszłam, gdy usłyszałam po drugiej stronie drzwi znajomy głos, zapraszający do środka.
- Dziękuję, że się zjawiłaś, Constance. – Dopiero po chwili zauważyłam, że nie byłyśmy
w pomieszczeniu same. - A więc, jesteś tu, ponieważ przydzielam Ci kolejne zadanie. Ten oto młody człowiek – wskazała wzrokiem na trzecią osobę w pokoju -  nazywa się Hunter Gray.
- Hunter M. Gray. – Poprawił ją.
- Tak, oczywiście. Hunter M. Gray.  – Poprawiła się i znów na powrót skierowała swoje słowa do mnie. – Obok Twojego stanowiska pracy jest wolne, które teraz tymczasowo zajmie pan Gray. Od teraz będziecie współpracować.
- Jak to? -  Tylko tyle zdołałam powiedzieć. Co to miało znaczyć? Byłam kompletnie zaskoczona, co chyba było nawet wymalowane na mojej twarzy.
- Normalnie, pani Lanigan. Pan Gray nie jest zwykłym Kandydatem, dlatego też musi poznać więcej rzeczy związanych z naszą pracą. A pani praca jest związana z dokumentami, do których dostęp będzie miał również pan Gray. Dlatego zdecydowałam, że aby nie dysorganizować pracy Was obojga – w tym momencie spojrzała na nas oboje, a ja spojrzała ukradkiem na M, który hardo wpatrywał się tylko w Prezes – będziecie mieli wspólne, powiązane zadania. Oczywiście nie cały czas, ale dość często.- Tym razem już otwarcie odwróciłam się i spojrzałam na M. Nie wiedziałam za bardzo co powiedzieć.
- A na czym będą te zadania polegać? Coś specjalnego? – Zapytałam.
- Nie. Będą to zwykłe rzeczy, które często robisz wykonując normalną pracę. -  A więc to tak.
- Nie masz nic przeciwko?
- Oczywiście, że nie. – Odpowiedziałam.
- Więc zaprowadź pana Gray’a do jego stanowiska. Niech się rozgości, a niedługo coś pewnie zostanie Wam przydzielone. – W tym momencie oboje kiwnęliśmy głowami na znak, że rozumiemy i, po wcześniejszym pozwoleniu Prezes, wyszliśmy.
            Minęła godzina, a ja czuję się jak pod obstrzałem. Od godziny M. mi się przygląda. A może nie mnie, a temu, co robię. Sama już nie wiem. To krępujące. Od godziny nikt nie przyszedł, więc Hunter się ewidentnie nudzi. Ja też bym się nudziła, ale zajęłam porządkowaniem dokumentów, co nigdy nie zaszkodzi.
            W końcu wybiła godzina przerwy, więc jak najszybciej ruszyłam kierunku kafeterii. Nie spojrzałam nawet na M. Niestety, nie znalazłam Vee, więc usiadłam sama. Nie miałam ochoty nic jeść. Nerwy. Jednym z minusów bycia mną jest to, że jestem strasznie nerwowa i przejmuję się.
            W końcu i w kafeterii znalazł się M., ale tym razem nie przyglądał się mi. Od razu poszedł do „swoich”. Usiadł między nimi i zaczął rozmawiać. Wyraźnie rozweselił się i co chwilę śmiał. Skoro on nie przyglądał się mi, to ja przynajmniej mogłam poprzyglądać się na niego.  Prawie zapomniałam ja wyglądał. Choć szczerze mówiąc, nie zmienił się bardzo. No ale trochę. Nadal miał ten sam, brązowy, kolor włosów. No i te oczy. Niebieskooki brunet. W Unicji zostało niewiele osób niebieskookich. Większość miała brązowe. Do niebieskookiej mniejszości między innymi należałam ja, Nate i nasz ojciec. W Randze spośród współpracowników z mojego piętra znalazłoby się może 4, może 5 osób. Wśród nich była Vee.
M. był także dość wysoki. Zawsze należał do najwyższych chłopców w klasie, choć wtedy był dzieckiem. Teraz niektórych wyraźnie przewyższa. Jest też dość dobrze zbudowany, jak na przyszłego Obrońcę przystało. Już teraz widać pod obcisłym, czarnym uniformem umięśnione ramiona. Podobno podczas przygotowania Kandydatów bardzo duży nacisk kładzie się na przygotowanie fizyczne. Nic dziwnego, przecież to ważne w tym, co będą robić. Ale tez muszą być przygotowani intelektualnie. Właśnie dlatego odbywają praktyki między innymi w Randze.
Przerwa się skończyła nawet nie wiem kiedy. M. wstał i dumnie kroczył ku wyjściu. Był tak bardzo pewny siebie. A może sprawiał tylko takie wrażenie? Pewnie się tego nigdy nie dowiem. Wiem jedno. Damska część była pod wrażeniem. Dziewczęta oglądały się za nim, ale przecież był przystojny, tego nie można było mu odmówić. Te jego niebieskie oczy były po prostu perełką
w koronie.
Otrząsnęłam się z tych wszystkich myśli i wróciłam do siebie. Tym razem M. już nie siedział bezczynnie, lecz zajął się czymś. Widocznie w końcu coś znalazł. Ja mogłam spokojnie zając się swoim, no i rozmyślać.
Ciągle po głowie krążyły mi słowa Vee, że mogłabym spróbować go poznać. A przecież nawet nie zamieniłam z nim ani jednego słowa. Nigdy. Mimo, iż wiedziałam, że te zastanawianie się jest bez sensu to i tak to robiłam. Z jednej strony rozum podpowiadał, aby zostawić to w spokoju,
a z drugiej coś innego mówiło, aby spróbować. Aby go jakoś poznać nie tylko na odległość, ale
i bliżej. Było to dekoncentrujące.
W końcu Hunter został wezwany po coś i nie wracał dłuższy czas. Podejrzewałam, że nie wróci już do końca dnia, co później się potwierdziło. Uspokoiłam się i dalej zajmowałam swoją pracą, choć nadal M. był obecny w moich myślach. Zbyt intensywnie. Wpadłam na pomysł. List. Napiszę do niego list. Nie. To głupie. A może jednak? Długo się zastanawiałam, ale w końcu i tak wyjęłam kartkę.
Witaj, Hunterze.
Jak CI się podoba pierwszy dzień?
            Nie, nie tak. Od razu skreśliłam wszystko, a kartkę wyrzuciłam i wyciągnęłam drugą. Długo myślałam, co napisać. Coś musiałam. Skoro postanowiłam, że to zrobię, to dotrzymam tego. Męczyłam się długo, a wiele kartek wylądowało w koszu. Gdy już prawie wybiła godzina końca dnia, mój list był skończony. Przynajmniej taki się wydawał.
            Do M.
            Mam nadzieję, że dość przyjaźnie się tu czujesz, a miesiąc minie Ci dość szybko. Chciałabym Cię trochę poznać. Liczę, że nie obrazisz się za to i umożliwisz mi to.
            Nie należałam do osób zbyt pomysłowych, co zresztą widać. Nie wiedziałam co napisać,
a jakoś zacząć to chciałam. Zrobić jeden malutki kroczek. Szybko założyłam płaszcz, rozejrzałam się po pomieszczeniu, czy aby nikt nie przygląda się, i włożyłam  karteczkę za dokumentami na biurku M.. Nie chciałam zmieniać zdania. Szybko oddaliłam się i wróciłam do domu.
            Po drodze wiele rozmyślałam. Prawda była taka, że Vee miała racje, nie był mi obojętny. Czułam do niego jakąś sympatię, przyciąganie. No i do tego ten cholerny los znów stawił mi go na drodze. Nie wierzyłam w coś takiego jak ‘przeznaczenie’. Dla mnie to był przypadek, choć chciałabym umieć uwierzyć, że o nie był on.
            W domu znalazłam się szybko. Kolacja już stała na stole, bo widać mama wcześniej wyszła
z Rangi. Ojca nie było. Wieczór mi minął dość przyjemnie. Nate opowiadał co było w szkole, a ja
i mama uważnie go słuchałyśmy. Lubił to. Mama rzadko miała okazję z nim przebywać, bo albo wracała późno z pracy gdy Nate szedł spać, albo brat po prostu nie miał co opowiadać. I wychodziło na to, że najwięcej o nim wiedziałam ja. Zawsze starałam się znaleźć dla niego czas. W końcu był moim małym braciszkiem, którego mocno kochałam. To był jedyny rodzaj miłości, w jaki wierzyłam. Moja do brata. Dopiero teraz tak naprawdę zdałam sobie sprawę, że za jakiś miesiąc będę musiała go opuścić. Cały czas myślałam o sobie, jakie to będzie trudne dla mnie, ale nie pomyślałam
o Nathanielu. Przecież dla niego będzie to równie trudne, ale co ja mam zrobić? Zostanie sam, bo tak naprawdę tylko ja byłam jego rodziną. Tylko ja go tak mocno kochałam. Za miesiąc prawdopodobnie po Ceremonii Doboru i oficjalnym Przyrzeczeniu zostanę przeniesiona do innego miasta i możliwe, że już nigdy nie zobaczę rodziców, a co najważniejsze, Nate’a. Tak działał System. Rozdzielał młodych dorosłych od rodziny i r
zucał ich na głęboką wodę. W ten sposób Przyrzeczeni mieli tylko siebie
i jakoś się zbliżali do siebie przez te dwa lata przed ślubem. Zazwyczaj, ale nie zawsze. Czasem się zdarzało, że działali na własną rękę. Wtedy cały czas byli dla siebie obcy. Moim zdaniem, to chyba najgorszy z możliwych scenariuszy. Bałam się, że mnie to może spotkać.
            Leżałam teraz w swoim pokoju, na chłodnej podłodze z poduszką pod głową. Światło zgasiłam. Nie było mi do niczego potrzebne. Wystarczające były kable  oraz słupy oświetlające drogi na zewnątrz. Przez okno i tak przedzierało się trochę światła. Zamknęłam oczy i przestałam na to zwracać uwagę. Starałam się nie myśleć o niczym tylko wsłuchiwać w ciszę. W końcu było już dość późno, a rodzice pewnie spali.
            W tejże chwili usłyszałam stukot naciśniętej klamki i do pokoju wdarło się odrobinę światła
z korytarza.
- Śpisz? – Zapytał Nate.
- Nie. Rozmyślam. – Chłopiec cicho wślizgnął się do pokoju, zamknął za sobą drzwi, i położył się obok mnie na podłodze.
- O czym rozmyślasz? – Zapytał spoglądając na mnie. – I dlaczego płaczesz? – A ja dopiero teraz poczułam, że po policzku spływają mi łzy. Podniosłam się i przytuliłam brata.
- O wszystkim mój drogi. O tym jak zmieni się moje życie. Twoje życie.
- I dlatego płaczesz? – Podniósł rękę i delikatnie palcem starł moją łzę.
- Tak. – Odpowiedziałam. – Bo zdałam sobie sprawę, że nie chcę nic zmieniać. Nie chcę dorosnąć. Nie chcę Cię opuścić.
- To zabierz mnie z sobą. Czy tak nie będzie łatwiej? – Uśmiechnęłam się lekko.
- Nie, Nate. Tak nie można. – I znów poczułam łzę na policzku. Starałam się uśmiechnąć, choć wiedziałam, że w ciemności i tak Nate tego nie zobaczy. – Ja za miesiąc będę dorosła i będę musiała wyjechać.
- Wiem, mama mi mówiła.
- A Ty nadal będziesz dzieckiem i będziesz musiał tu zostać.
- Const, nie będziesz nas odwiedzać?
- Nate, ja wyjadę, prawdopodobnie daleko. – Już płakałam, a głos mi się trząsł. – Ja… ja nie będę mogła. Ty też.
- Const, nie płacz.
- Nate… - Brat wstał i objął mnie ramieniem. – Ja Cię zawsze będę kochał. Nawet jak będziesz daleko. – Nie miałam siły nic powiedzieć. Cichutko łkałam w koszulkę młodszego brata, który, mimo, iż był młodszy, to był silniejszy ode mnie. Nic nie mówił, tylko cichutko mnie przytulał i głaskał po włosach. Nie wiem, ile czasu to trwało, ale było takie uspokajające, że mogłoby wieczność.
- Też Cię będę zawsze kochać. Ciebie i tylko Ciebie, Nate. Jesteś moim kochanym braciszkiem. – Po jakimś czasie zdołałam powiedzieć to, co i tak było oczywiste.
- Wiem… A teraz idź spać. Musisz jutro wstać i iść do pracy. – Zaśmiałam się lekko przez łzy.
- Niby to ja mam być dorosła, ale to Ty tak się zachowujesz i się o mnie martwisz.
- Ktoś musi. Chyba każdy dorosły musi od czasu do czasu wrócić do bycia dzieckiem i mieć możliwość się wypłakać.
- Chyba masz racje. – Powiedziałam i wstałam. Położyłam się na łóżku, a Nate podszedł i mnie nakrył. Wydawał się tak silny, gdy ja byłam tak słaba. To było w nim niezwykłe. Pochylił się i dał mi buziaka w czoło tak samo, jak ja to robiłam kładąc go do łóżka. Widać role się odwróciły.
- Dobranoc siostrzyczko. – Powiedział i poszedł do drzwi, aby wrócić do siebie.
- Nate… - Przystanął i odwrócił się.
- Tak?
- Um… zostaniesz ze mną dziś? – Zapytałam po cichu, że nie byłam nawet pewna, czy mnie usłyszał.
- Jeśli tego chcesz, to oczywiście. – Powiedział uśmiechające się. – Ty wiele razy ze mną zostawałaś, gdy tego potrzebowałem. I położył się obok mnie. Ja zasnęłam pierwsza, bo nie pamiętam jak zapadł w sen Nate.
Lecz mimo wszystko, obudziłam się znów. Był środek nocy, ale do rana było daleko. Starałam się zasnąć na nowo, ale z marnym skutkiem. Więc tylko leżałam. Byłam spokojniejsza. Chwila płaczu sprawiła, że poczułam się lżejsza, jakby coś opuściło moją duszę. Nate z kolei spał twardo. Przez dłuższą chwilę przyglądałam się jak jego klatka piersiowa rytmicznie unosi się, a potem opada.
Przypomniałam sobie o M. i liściku, który zostawiłam. Zaraz… napisałam, że chciałabym go poznać, ale jak? Przecież nic nie napisałam, niby w jaki sposób ma się to odbyć! On nawet nie wie, kto mu zostawił to, więc skąd ma wiedzieć kto chce go poznać. No dobrze, taki był zamiar, aby nie wiedział, no ale przecież to bez sensu. Gdybym napisała, że jakoś np. chcę listy pisać, aby odpisał, czy coś, ale przecież nic takiego nie zrobiłam. Głupia, głupia. Musze jutro jak najszybciej znaleźć się
w Randze i zabrać ten kawałek papieru, zanim M. go znajdzie. Mam nadzieję, że uda mi się. W końcu Kandydaci nie zaczynają tak wcześnie jak my, więc może uda mi się to jakoś odkręcić. Myślałam
o tym dość długo, ale w końcu jakoś ponownie zasnęłam.
Rano uwijałam się jak mrówka i jeszcze nigdy nie byłam gotowa do wyjścia w tak krótkim czasie, ale też nigdy wcześniej nie miałam takiego powodu, jak dziś.
- Czemu się tak śpieszysz? – Zapytała mama, gdy ubierałam się, aby wyjść z domu.
- Muszę coś załatwić wcześniej niż zwykle. – Odpowiedziałam, bądź co bądź, zgodnie z prawdą. – Pa Nate. – Dałam bratu buziaka w policzek i wybiegłam z domu. Szłam dość szybko, bo chciałam zdążyć na ranną kolej do centrum. Było zimno i ciemno, a do tego pusto, więc szczelniej opatuliłam się płaszczem, włożyłam dłonie w kieszenie i szłam dalej.
            Weszłam do budynku Rangi, który był dość pusty. Tylko kilka osób. Widać większość miała do pracy na tą godzinę co ja, ale nie byli tacy głupi i nie przychodzili godzinę wcześniej. Tylko ja taka byłam, ale sama sobie byłam temu winna. Nikt mi nie kazał zostawiać tego liściku, no… może to trochę Vee mnie podpuściła, ale nie przesadzajmy. To ja wpadłam na ten pomysł. Teraz tylko dostać się na 4 piętro.
- Constance! Dzięki Ci, że jesteś o tej porze! – Usłyszałam głos Wrena. Przystanęłam i zaczekałam na niego.
- Co się stało? – Zapytałam.
- Muszę jak najszybciej dostarczyć te oto dokumenty – Wskazał na kupkę, którą trzymał na rękach. – do Kapitolu. Ale nie mogę się stąd ruszyć! W ciągu godziny musze przygotować coś dla Prezes.
- Ale…
- Const, proszę. Zrobisz coś dla mnie?
- Wren…
- Dostarczysz to do Kapitolu? – Zapytał błagając mnie swoimi oczami. Brązowymi oczami. Ciemnobrązowymi. Wahałam się, bo chciałam jak najszybciej zabrać tą karteczkę, ale też gdybym nie pomogła Wrenowi miałabym wyrzuty sumienia. W końcu zdarzyło, że i on mi pomógł kilka razy.
- Dobrze. – Powiedziałam, a on wręczył mi plik teczek. – Ale najpierw tylko na chwilę zajrzę na górę.. – Powiedziałam robiąc krok do przodu, ale on mnie zatrzymał.
- Nie ma czasu! Leć, zrobisz to, jak wrócisz.
- Ale…
- Idź.
            I poszłam, a szłam najszybciej, jak mogłam. Naprawdę. Ulice zaczęły się zapełniać dorosłymi idącymi do pracy oraz dziećmi zmierzającymi albo do szkoły, albo już na praktyki. W kolei też było tłoczniej. Mimo wszystko w Kapitolu znalazłam się w rekordowym czasie. Więc to właśnie tu pracuje  matka M. To ona, jedna z najważniejszych 5 osób rządzących Unicją, związkiem 5 mega-miast. Na pewno nie mogłabym jej spotkać. Zresztą i tak bym jej pewnie nie poznała, bo nie wiem jak wygląda. Mimo iż wszyscy znali nazwiska rządzących, to nieliczni wiedzieli, jak wyglądają. Ale ciekawość robiła swoje, chciałam wiedzieć, czy M. był do niej podobny, lecz nie miałam czasu nawet na rozmyślenia. Szybko oddałam teczki tam, gdzie powinnam i zabrałam się z powrotem.

            Śpieszyłam się bardzo i co chwilę spoglądałam na zegarek. Do oficjalnej godziny rozpoczęcia miałam jeszcze 30 minut, ale miejmy nadzieję, że Kandydaci nie zaczynali wtedy, co reszta, tylko później. Byłam już w Randze, został tylko dostać się na 4 piętro, niepostrzeżenie zabrać karteczkę
i odetchnąć z ulga. Jeszcze chwila, zaraz będę na miejsc i naprawię błąd. Tak. Z windy prawie że wybiegłam, a gdy byłą już tak blisko stanowiska mojego i Huntera, stanęłam jak wryta. On już tam był i mało tego, w ręku trzymał to, czego nie powinien. Liścik.
________________________________________________________

Nic szczególnego nie będę pisać o tym rozdziale. Sami widzicie, jaki jest. :)
Czytasz = Komentujesz
Do przeczytania! xx

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz